poniedziałek, 22 października 2012

Wpis klimatyczny

W Kaohsiungu jest zajebista pogoda. Niebo błękitne z delikatną tylko mgiełką smogu, słońce praży a ja moczę nogi w wodzie z lodem bo mi gorąco.
Nade mną wisi pudło od klimatyzatora – alias wynalazku szatana, wtyczkę wyjęłam pierwszego dnia z kontaktu na 220V (normalne kontakty typu na TV/ładowarkę/wiatrak/komp/inne  są na 110V, i mają dokładnie takie same wąskie szczelinki jak kontakty amerykańskie – innymi słowy wymagają przepinki zwanej też chyba przełączką albo adaptorem). Z ciekawostek – z azjatyckiego na europejski przepinka kosztuje 5 zł. Odwrotna, czyli dla białasa – od 15 w górę. Dziękuję Wojtkowi, który mi swoją pożyczył :D
Klimatyzatora nie włączam. Powodów jest wiele. Po pierwsze – nie lubię, od suchego powietrza robią się zmarszczki, zapchany nos i zapalenie zatok. A także soczewki przyklejają się do przesuszonych oczu – a chwilowo użytkuję jeszcze przywiezione z Polski Focus Dailies, wyjątkowe badziewie jak dla mnie (nie jestem w stanie wytrzymać w nich dłużej niż 6-8 godzin, bo oczy pieką i puchną, mam problemy ze zdejmowaniem i nigdy więcej nie kupię tego ponoć zaawansowanego technologicznie produktu).
Po drugie, Tajwańczycy klimatyzatorów nie dezynfekują, więc po jakimś czasie jest to zakamuflowana wyrzutnia grzybów a nie wyznacznik luksusu… Nie zmieścił mi sie do tobołków spraj do czyszczenia i dezynfekcji, zresztą nie planowałam zakupienia za ok 50-100zł psikacza do wyręczania właściciela (od początku planowałam klimy nie włączać)…
Po trzecie, Gilem który mieszkał tu przede mną nie może być z żadnej strony uznany za pedanta i czyściocha. Sam przyznał, że podłogi mył dopiero jak zaczynało śmierdzieć spoconą stopą lub kiedy się z lekka do marmurów przyklejał, a klimatyzatora nawet nie przetarł z zewnątrz. Nic dziwnego, że miał plagę karaluchów…
A jak wygląda taki tajwański klimatyzator? Zdjęcia zeszłoroczne, z gonienia sprzątaczki/menadżerki/i nawet dyrektora zarządzającego do roboty przy naszych białych szanownych osobach.
A oto panorama boskiego pokoiku, gdzie przyszło nam żyć w międzynarodowym luksusie:
W tym roku trochę większy pokój z jasnymi meblami i dużym oknem mam dla samej siebie… mam też duuuuuże podwójne łoże z materacem (każdy, to choć 3 minuty próbował się przekimac na stole przykrytym cienką karimatką zrozumie mój entuzjazm dla 20cm materaca ze sprężynami)… Michał twierdzi, że Daya ma zajebisty standard jak na sushe czyli akademik, ale nie załapał jednego – to nie był z nazwy akademik a International Apartments… :D A co do akademika…
Akademik Wendzarniowksi jest darmowy. I mieści się na terenie szkoły. I tutaj kończą się zalety.
-posiada rozdzielnopłciowe piętra
-posiada pokoje czterosobowe z łazienką
- z łazienki czasem (często) wieczorami dolatuje romatyczny smrodek, więc usypianie jest utrudnione (tak mówi mieszkająca w akademiku Japonka Saori, weteranka internatów i mistrzyni w dojeżdzaniu do szkoły rowerem z górskiej wioski – także zimą)
- w pokoju na osobę przypada pół szafy i 3/4 szuflady… serio. Nie wiem jak sobie rozdzielają, ale tak właśnie każdy mieszkaniec 宿舍 deklaruje swoją pojemność magazynową.
- do łóżek wchodzi się po drabinie… bo sa zlokalizowane nad biurkiem połączonym z szafą i komodą
- istnieje obowiązek bycia na terenie akademika max o 22.30 co nieco ogranicza życie towarzskie
- obowiązkowe jest także zgaszenie światła o 23…
- o poranne wstawanie dba wmontowany na stałe w obudowę łóżka buzik, ogłaszający upiornym TIDIDIDIDI że oto nadszedł nowy świt…
- tym właśnie upiornym bladym albo nawet ciemnym świtem do pokoju wchodzi UWAGA!!! KONTROLA CZYSTOŚCI i sprawdza, czy ładnie poukładałeś bety na noc/po nocy w przepisowej połowie szafy i 3/4 szuflady, czy umyłeś zęby i czy pozamiatałeś okruszki (jak na kolonii w latach szczenięcych… a to w sumie dorośli ludzie, od 18 lat w górę)
- i jeszcze jedno. Klimatyzator jest – na karty…. poważnie, zanim wsadzisz wtyczkę do kontaktu, musisz wetknąć w czytnik specjalną kartę, odmierzającą cenne kilowaty. Kartę musisz oczywiście kupić… i nie daj bóg, że się dolary skończą w środku nocy – bo okna nie można uchylić, więc duchota może zabic…
Podobny numer funkcjonuje w salach wykładowych – wiatraki są gratis, ale zimny nadmuch już nie, i każda klasa posiada swoją składkową kartę, do której zakupu przymusza grono pedagogiczne, lubiące wykładać w komfortowym chłodku… TangXin cos wspominała, że jej klasa się próbowała buntowac (rzecz na Tajwanie niezwykła ponoć), bo mieli dość wydatków, a i bez klimy studenci przeżyją… Nic z tego – nauczycie wręcz wmusili w nich zakup klimokarty… A teraz wyobraźcie sobie moją mine, kiedy słuchałam tych rewelacji, i jej – kiedy załapała, że my, białasy z HuaYuZhongXin mamy to w standardzie i ja własnie się dowiedziałam, że istnieje taka a nie inna procedura uzyskiwania zimnego (wręcz lodowatego)podmuchu, przez który siędzę w klasie w czapce na głowie i opatulona w dwa (bo wiecej nie mam) swetry…
No cóż, mi pozostaje sobie walnąć na umilenie życia piwko. W akademiku nawet tego im nie wolno (podobnie jak grania w madzonga, nie wiem czemu)

3 komentarze/y do Wpis klimatyczny

  • Majia
    Właśnie popatrzyłam ile kosztuje klima z karty.
    Dziś – obniżenie o 3C, z 28 do 25, w ciągu 35 minut pracy zeżarła 5 zł. Przestaję się dziwić zatem mamusiom ciągającym dzieci na odrabianie lekcji do sklepów, gdzie klima jest w gratisie. Przestaję optować za zakupieniem czegoś takiego do domu. Przestaję miotać złorzeczenia pod adresem Pandy i innych kierowców, którzy usiłowali mnie zamienić w porcję lodów waniliowych, mrożąc za pomocą hulającej klimy (na zewnątrz 35C, w środku gdzieś 22C). Właśnie dziś doznałam oświecenia i pojęłam jak drogim byłam dla nich gościem, jak wysoko mnie cenili i jaki to był olbrzymi zaszczyt. I jaki to mnie honor w odmrażany zadek kopnął.
    Aha, coś słyszałam, że w Polsce ma śnieg spaść? Akurat pod palmą se wifi złapałam na swoim smartfonie i tam coś przebąkiwano…
  • ~Agga
    Współczuje Ci otaczającej Cię flory i fauny! :]
    Panorama zajebista uchwyciła całą Ciebie i te wiecznie uniesione nogi do góry…
    Otwarta szafa miała nam pokazać jak jesteście wypasione w ubrania czy że wietrzycie ją z moli??
    • Majia
      Nogi do góry to nawyk, podobnie jak nawyk nie zakładania ich na siebie – mam skłonności do żylaków (widziałaś chyba jakie buły ma moja mama?) i staram się w ten sposób pomóc swoim niewydolnym żyłom. W tutejszym klimacie, jak na dzień dobry sieknie odpowiednią temperaturą i wilgotnością – naprawdę, przez kilka dni serce i krążenie może zawieść albo uprzyjemnić życie… dlatego namiętnie okładam nogi lodem, biorę zimne prysznice i leżę z nogami na ścianie -a siedzę z nogami na stole :D
      Szafa była otwarta bo w pokoju wilgotność zajebista, w zamkniętej szafie z kurtki przeciwdeszczowej miałabym futro penicylinowe. Poza tym należało wyeksponować nasze DolczeGabany i strój góralski :D a na drzwiach suszy się ręczniki… Serio – pewnego dnia na mojej odstawionej na szafę PLASTIKOWEJ walizie Kaśka zauważyła okrągłe plamy pleśni… Podobnie było na ściance biurka (wilgotność i temperatura spowodowane alergią na klimatyzację i rachunki za klimatyzację)…
      Nie ma czego współczuć, w tym roku byłam mądrzejsza i znalazłam sobie inny, lepszy i tańszy apartament – z gekonem :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...