poniedziałek, 26 listopada 2012

Zabiorę was na zakupy…

Wczoraj moje dziewojki zabrały mnie do pobliskiego domu towarowego średniej wielkości na zakupy. Od razu uściślę - jest to dom towarowy wielkości Galerii Krakowskiej, a może i nawet Bonarki (5 pięter), oferujący towary marek zagranicznych.
O 10.30 pojechałyśmy do Hanshina, zadziawszy obowiązkowy zestaw skuterkowy – hełm, torebkę, okulary i maskę.





Przeżyłam pierwsze w życiu parkowanie skuterem na parkingu podziemnym dla skuterów – i moje spostrzeżenie: tam pachnie! nie czuć spalin (na ulicy czasem nie da się oddychać…), nie unosi się specyficzny odorek podziemnego parkingu w Polsce/Europie. Od razu dodam, całość jest zamknięta, z jednym wjazdem tylko… A w powietrzu zapach jakby płynu do podłogi, jakby kwiatowego odświeżacza… Klimatyzowany nie jest, bez przesady, i po południu może z lekka wonieć – ale rano zaiste pachnie świeżością.
A potem – niespodzianka.
Dziewczyny podprowadziły mnie pod drzwi wejsciowe, dwóch umundurowanych strażników je synchronicznie uchyliło i ukłoniło sie w pas, czapkami niemal zamiatając podłogę. Szłyśmy tak – promenadą wzdłuż rzędów stoisk, a na każdym personel w gajerkach i eleganckich mundurkach z głośnym i wyraźnym Sianguajling* pochylał się niczym rzędy trzcin na wietrze, w ukłonie sięgającym głową do podłogi.
*欢迎光临 Huānyíng guānglín – coś czego absolutnie nie umiem powtórzyc, pomimo licznych prób. Oznacza mniej więcej ” Dzień dobry, witamy serdecznie” i jest wywrzaskiwane najczęsciej w sklepach. Długo miałam je za zmutowane „good morning” z silnym akcentem azjatyckim, aż po mniej wiecej 3 miesiącach pobytu zostałam oświecona przez książkę do chińskiego i niezawodną Ye laoshi, która stwierdziła beztrosko, że me błędne wrażenie było typowe dla białasa.
Później rozmawiałam z kolegą lokalsem o tym VIP entree, i potwierdził on dwa fakty – tak, jest to ich zwyczaj standardowy, i tak, ukłony były głębsze bo byłam tam ja, biała, mogąca zostawić kupę kasy na stoisku. Dla bandy chinskich smarkul mniej by się starali :D (tzn nie do podłogi, może parę cm wyżej), co innego kiedy te smarkule eskortują białą żyrafę (jestem o jakieś 15-20 cm wyższa, więc wybijałam się ponad towarzyszący mi wianuszek). Nie wchodziłam na temat odbioru owych ukłonów przez samych kłaniających się, natomiast zaskoczył kolegę fakt mego zakłopotania takim królewskim powitaniem.
Zdjęcia, które tu wklejam pochodzą z kolei z lokalnego supermarketu, w którym zaopatruję się w podstawowe produkty wszelakie. Może teraz zrozumiecie, jakim cudem udały mi się zakupowe wpadki :D
1. Półka z wifonkami. Zupki instant są wynalazkiem tajwańsko-japońskim, więc braknąc ich tutaj nie może… A i raz na czas można w większych sklepach odnaleźć i takie ze swojjską etykietą VIFON, i poczuć się jak w domu…
Tylko jak to się dzieje, że zawsze trafiam na te niedobre??? Szczytem wszystkiego była słodka krabowa…
2. Półka z tajwańskimi słodyczami, słodycze to nazwa umowna. Jadłam już i migdały przeplatane minirybkami (takie jakby suszone anchois, wielkości gupika, słone jak diabli, sztywne jak kij), i solone pestki arbuza o zapachu lukrecji, i czipsy z zieloną herbatą (co mi się odbijały potem pół dnia mydlanym aromatem), nie wspominając o popcornie w 50smakach (czekolada, karmel, pizza, cytryna to tylko bazowe, mało zakręcone wersje… Tych bardziej skomplikowanych bałam się ruszyć).
3 .Dział mięsny może z lekka zaskoczyć mnogością pozornie niejadalnych produktów… Nic się nie zmarnuje. Kurze dupki (serio, i jak najbardziej poważnie - smażone odbyty kurczaka są tu uważane za przysmak), rybie łby… Owoce morza o perwersyjnych kształtach (mi z racji abstynencji nasuwające dobitnie skojarzenia z męskimi organami saute lub potraktowanymi walcem…), kurze łapy (super przegryzka, polecam zamiast obgryzać własne pazury przy kolejnym strasznym filmie, można zabrać się za kurczęce), podroby, wątroby, mięso z kawałami kości (filety tu to zachodnie zboczenie, kości są smaczne i zdrowe)… Oraz – żaby, małże i ślimaki (czasem nawet tak świeże, że żywe).
Zaiste – Chińczyk zje wszystko co pływa, oprócz metalowego kadłuba łodzi podwodnej, wszystko co ma 4 nogi oprócz stołu, i wszystko co lata – z wyjątkiem dla niektórych części samolotu. Tajwańczyk będzie ciut bardziej wybredny… Modliszka zdroworozsądkowo wspomniała o zbilansowanym posiłku… Oni zdają się mieć to w głębokim poważaniu, jedzą wszystko - i są szczupli i zdrowi, i mimo zaawansowanego wieku- tryskają energią.
4. Wizyta w dziale chemii to też spora adrenalina. Polecam – znalezienie proszku do prania kolorów, odplamiacza, czegoś do dezynfekcji i odpachnienia (tutejsze pralki piorą w zimnej wodzie i trzeba samemu kombinować jak się pozbyć plam, mocnych zabrudzeń i zapachów eliminowanych zwyczajowo przez poczciwe 60C nie wspominając o gotowaniu…), płynu do garów, płynu do płukania a potem dziwienie się, że kołdrę prałam w ichnim Ludwiku ( o nazwie” biały miś”)
Aha, trzeba jeszcze uważać na pułapki na myszy … (nie wiem czemu między chemią domową, ale ich cyrk, ich półki)
Miłujący życie wszelakie zamiast tradycyjnej łapki na szczury czy lepu na muchy/karaluchy/pająki stosują coś w rodzaju tacek z paskudnym klejem. Nie wiem jak działa to na zamaskowanych myszokradziei – ja zawsze sie przykleję, a odkleić się nie jest wcale łatwo.
No to jeszcze słynna pasta do zębów…
Noooo, to teraz, które to klej do protez, a które pasta do zębów wrażliwych? Proszę o pomoc i doradztwo! Od razu mówię, koncern Colgate Palmolive odpada, na Sensodyne mam alergię, wybielających nie mogę… :D

5. W kolejce do kasy mogę popatrzeć na psa – przewodnika uczącego się zawodu. Głaskać nie wolno, co jest napisane na kamizelce tego pana.
Zapłaciwszy, można paragon zachomikować lub wrzucić do specjalnej skrzynki na dobroczynność (co 2 miesiące loteria rządowa losuje numery paragonów, których posiadacze wygrywają grubą kasiorę, więc miejscowi zabijają się o te świstki papieru…)
A potem w domu odkryć bezmiar swej durnoty, objawiającej się zakupem niejadalnego żarcia, balsamu do ciała zmieniającego się magicznie w szare mydło i innych :D

1 komentarz do Zabiorę was na zakupy…

  • Ad 3. Modliszka to, Modliszka tamto… :P
    A niech bilansują sobie posiłki wedle swego uznania! To, co dobre dla mnie, może się nie sprawdzać w azjatyckich warunkach i odwrotnie.
    Pragnę jednak zauważyć, że najpierw napisałaś, że Azjaci jedzą na okrągło ryż ze smalcem i cebulą, a w powyższej notce napisałaś, że jednak „jedzą wszystko”. I co? Kto się mija z prawdą, a kto czyta ze zrozumieniem?
    :D
    Ad 4. i 5. Mówi się, że koniec języka za przewodnika, a więc nie bać się, zebrać się w kupę, otworzyć paszczękę i zapytać. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...