wtorek, 25 grudnia 2012

Banana Boy i Brickyard Girls

Boris to znajomy znajomego znajomemu znajomy. Jako jeden z niewielu studentów męskiego uniwerku (powiedzmy, że miejscowej polibudy, oazy umysłów ścisłych, których jeszcze marketingowym chłytem słuzącym do zwabiania studentów  - nie wyposażono w np Katedrę Socjologii czy innej Psychologii jak krakowską AGH..), który mówi po angielsku płynnie z niecodziennym akcentem trącącym jakby Szkocją, wręcz zajebiście płynnie – lepiej niż ja, a to jest olbrzymie osiągnięcie wśród sepleniących Tajwańczyków.
Boris jest tak zwanym Banana Boy. Jego fejs jest odwrotnością mojego. Nie dość, że ma około 1000 znajomych (!!! ja ledwo przekroczyłam setkę, jak on to robi, jak on to OGARNIA przede wszystkim, bo ja już z moją setką mam problemy… No dobra, on nie ogarnia, on ich ma), to wszyscy niemal biali (Azjatów będzie może 5-10%),a tle większości fotek z imprez znajduje się znane mi doskonale wnętrze ciasnego Brickyarda, czyli mekki tutejszych dziewcząt (no może nie takiej, bo moje smarkulki wymieniają z błyskiem tęsknoty w oczach – Lamp, Muse, Lush,Imola …. i jeszcze parę innych, do których chcą się w mej eskorcie wybrać). No właśnie. Boris jest Banana Boy – żółty z zewnątrz, biały w środku, co namiętni usiłuje udowodnić swoim amerykańskim stylem i sposobem bycia… Taka jak dla mnie mega mutacja wkurwiającego Angola, chamowatego Niemca i gibającego się czarnucha z USA.
(zanim mnie ktoś zje,lub zje..ie – wiem, że Polacy też bywają niewyjściowi, i absolutnie nie uważam powyższych egzeplarzy za jedyny obowiązujący wzorzec narodowy… Po prostu, to cechy, które mnie niebosiężnie irytują we wszytskich nacjach, są wyjątkowo rozpowszechnione na eksporcie zwłaszcza wśród tych co na wakacjach – i niestety, przyjmowane są wszędzie jako oznaka „zachodniego stylu bycia, takie freedom, bogactwo etc/itp.)
Generalnie w wykonaniu Azjaty – masakra, w kontraście do tych miłych, uprzejmych, nieśmiałych, chętnych do pomocy standardowych Tajwańczyków, taki zamerykanizowany/zwesternizowany burak to się prosi o solidny cios gracką przez łeb. No ale jest cool i zajebisty w oczach własnych – i chyba innych, którzy trochę mu zazdroszczą takiego powodzenia, więc znajduje spore grono naśladowców…
Niestety. Ja wolę troszkę innych Azjatów, i właśnie to mi się w Azji podoba, że oni są – tacyodmienni, obawiam się tylko – że niedługo. W Polsce wystarczyło – jakieś 10 – 20 lat i ludzie są już zupełnie inni (tak, czytam teraz „Nasz Mały PRL”, i polecam każdemu ), mnie i mojego Młodego, czyli 6 lat młodszego brata dzieli już niemal mentalny Rów Mariański, a na pewno Uskok Świętego Andrzeja – bo i tarcia mamy czasem niezłe.
No dobra. Biali znajomi to wyznacznik sukcjesu towarzyskiego, a kazda biała twarz błyskająca bladością facjaty wśród żółtego morza setek znajomych na liście fejsa (nie odkryłam jeszcze innych wynalazków szatana, służących do komunikacji ze znajomymi tudzież bezwolnego spędzania czasu przed kompem). Mozliwość lansowania się z jednym białasem podnosi jednostkę w rankingu struktur towarzysko społecznych o kilkanaście poziomów! A co dopiero z dwoma, trzema, masą?
Z takie założenia wychodzą dziewczyny, prezentujące wyjątkowy pęd ku posiadaniu białego chłopaka (coś jak u nas kiedyś z zagranicznym mężem co to mu do toalety zamiast zwyczajowego stolca dolary miały lecieć, zamiast bąków woda kolońska i ogólnie zagraniczniak stanowił przepustkę do lepszego świata i życia bogato-długo-i-szczęśliwie w obrzydliwym, niewyobrażalnym dobrobycie…). Tutorka Nico na przykład wprost wszem i wobec oznajmiła mi, ze marzy o białym bojfrendzie, więc czy mogłabym ją poznać z moimi białymi znajomymi? OK, ale nie chcę brac odpowiedzialności za szkody na jej psychice i połamane serce. Więc dopóki nie stwierdzę, że białas złamanym wiadomo-czym nie jest – niech zapomni o randce.
Niestety, Tajwanki w związku z dużą konkurencją i silnym parciem na rozbielenie rasy dosyc ochoczo wskakują do łóżek białasom, nawet tym tak naprawdę brzydkim i nie śmierdzących groszem (ale za to nieświeżą pachą czy stopą). Biały to biały, basta! Istnieje szczególna kategoria dziewczyn w Kaohsiung, które z posiadania Caucasian boyfriend (to białas, poprawnie rasowo) uczyniły kult, religię i motor zycia. Zwie się je Brickyard Girlfriends, synonim lachona, lampucery i ogólnie niezbyt rozgarnietego pałkomatu, ograniczającego się do wiedzy z zakresu: kolekcji modowych, szoppingu, trendów urodowo-makijażowych oraz technik robienia loda. Nie będę pisać więcej, bo nie ma o czym. Takie lekkoprowadzące się (sypiące/prujące i co tam jeszcze z synonimów) maniurki są wszędzie, w Polsce ich nie brak – też walczą o swoja przyszłość i ewentualnie torebkę LV z allegro.
Efekt – obcokrajowcy Tajwanek nie szanują. Zrozumiałe w 100%. Nie szanują tez Tajwańczyków. Bo – Brikjardki do Brickyarda często-gęsto przychodzą z szoferem – chłopakiem… Chłopak ląduje w kątku i wodzi oczami za swoją coraz bardziej upitą dziewoją, lansującą się poprzez lepienie do białasów, wszystkich po kolei. No i zamiast dziewczynę zgarnąć pod pachę, w papę strzelić na otrzeźwienie (to niekoniecznie, nie powinnam popierać przemocy w związkach), zabrać w cholerę do domu i tam jej jasno wyłożyć co sądzi o takim zachowaniu – taki Tajwańczyk mniej zainfekowany zachodnim stylem bycia – po prostu siedzi w kącie jak ten pies i pilnuje niewiasty z daleka, i w sercu zaciska urazę – do siebie, i do niej i do całego świata białego. [No chyba, że ta pani tam zarobkowo, a on od jej pilnowania - teraz mi do głowy przyszło logiczne wytłumaczenie scenki zaobserwowanej niedawno... Ale Irek - polski bramkarz w Bricku twierdzi, że to chłopak, nie alfons, więc wypada mu wierzyć.]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...