sobota, 29 września 2012

Messerschmitty i Antek pod bawarskim niebem – Muzeum Lotnictwa w Monachium

Ładowarka a raczej jej brak popsuła mi nieco plany fotograficzne. W Monachium, przy wielkiej na trzy kondygnacje muzealne rakiecie V2 aparat powiedział – padam z głodu, pierdolę, nie robię. Dalsze uwiecznianie niemieckiej myśli lotniczej niestety, pozostało uwiecznianiem w głowie.
To co udało się uwiecznić, jest na google+








Cóż, wrócę, bo oprócz ciekawych pomysłów natury techniczno – konstruktorskiej Niemcy mają nieco dziwny sposób eksponowania samolotów, co sprowadza się do rozwłóczenia ich po możliwie dużej ilości placówek. I tak, jest Muzeum Narodowe Deutches Museum, gdzie w 3 salach (pomiędzy statkami, repliką jaskini Altamira, historią szklarstwa i instrumentami muzycznymi) stoją eksponaty nie byle jakie:
– ze 3 przedwojenne Junkersy z blachy falistej,
- samolot solarny,
- pocięty na kawałki (przekroje poprzeczne) kadłub jakiegoś samolotu z logo LH oczywiście,
- wspomniana już rakieta V2 i wojenne samoloty odrzutowe oraz rakietowe (wojenne = okres II WŚ)
No ale oprócz tego jest oddział na zadupiu, gdzie powitał mnie poczciwy Antek w liczbie 2 (jeden lata z misją lotów turystyczno – krajoznawczych, drugi stoi odpicowany w muzealnym hangarze, a na ogonie ma wielką czerwoną gwiazdę). Dyżurujący tam pracownik, przemiły pan Rainer z zawadiacko napomadowanym i zakręconym wąsem oprowadził mnie nie szczędząc fachowych informacji. Ba!  Pozwolił mi nawet wleźć do eksponatów normalnie nie przeznaczonych do regularnego włażenia dla wycieczek.
Jest ponadto jeszcze muzeum Dorniera, jest muzeum pod Heidelbergiem gdzie mają Tu 144 Konkordskiego oraz Concorde’a i cała masa innych, które też chcę kiedyś obejrzeć…
Zmordowana całodziennym bieganiem po Monachium, potuptałam na regularne międzynarodowe lotnisko, opchałam najdroższe kilo bananków w życiu i zajęłam się czekaniem na samolot mający mnie i czeredę Chińczyków teleportować 5056 mil Lufthanzy dalej na Wschód, kierunek Hongkong. Pomimo, że usadził się ( a raczej rozlał) obok mnie dobrze odżywiony chiński gentelman, podróż minęła mi znośnie… Byłam tak zmordowana, że usnęłam pomimo pasjonujących (i głośnych) rozmów prowadzonych dookoła (tzn, przekrzykiwania się przez 5 najbliższych rzędów siedzeń)… O mało nie przespałam fantastycznego menu samolotowego, kto zna mój przepadlisty żołądek bez trudu oceni stadium wyczerpania… No, ale wciągnęłam ostatnie europejskie jedzonko, popiłam hektolitrami soku pomidorowego plus wszystkimi innymi płynami gratisowo oferowanymi przez obsługę (moja rada – wino Lufthansa selection można sobie darować… nawet trzeba, obrzyyyyyydliweee)… I obudziłam się już nad Chinami, a w okienku ujrzałam migoczące pod kadłubem pola ryżowe… Sąsiedzi zaczęli się przekrzykiwać po chińskiemu ( i ja zaczęłam rozumieć urywki konwersacji), a samolot pomału obniżał się podchodząc do lądowania w Hongkongu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...