środa, 26 grudnia 2012

Mój drogi aparat

Zadzwonili z serwisu. Czyszczenie gratis, naprawa antishocka – 4000NT (około 500 złotych). Mogę odebrać wyczyszczony aparat dziś, a jak zdecyduję się na naprawę – przywieźć go po Nowym Roku.
Jak dla mnie bomba. Max zamiast zjeść lancz został wysłany biegusiem przywieźć Soniaka, bo okazja była ku fotkom i piękna pogoda. Wyczyszczony aparat = zajebiste zdjęcia nieba, jasnego tła itp.
Ale…
Pieprzone żółte skur…. y nie wyczyściły lustra! Ani nawet soczewek nie przetarli. Więc kropka jak była, tak jest. A miało nie być, bo specjalnie pokazywałam tępakom azjatyckim, o co kaman. Max tłumaczył z angielskiego na chiński, zresztą sam widział w czym rzecz (cieżko nie zauważyć…) – więc nie a mowy że im „umkło”.
Co gorsza, po włączeniu rozległ się odgłos znany jako – start autobusu marki Jelcz/Ikarus, start lodówki Mińsk lub po prostu ruski traktor radośnie pyrkający podczas prac polowych. Skutecznie zagłuszył mojego kolegę -prelegenta, który właśnie produkował się ze swoją pracą roczną na forum publicznym, i któremu chciałam zrobić kilka ładnych fotek. Cała sala (a było z 200 osób) wbiła we mnie spojrzenia o ciężarze ołowiu, bo jak ja – wredny białas – śmiem zakłócać cisze podczas prezentacji? Nawet drzemiący tuż obok Jerry Pang (mój zeszłoroczny profesor) się wybudził z drzemki, z lekka zdezorientowany rozglądał się wokoło…


Nie przytoczę inwektyw jakie perlistym potokiem potoczyły się z ust mych karminowych.
Młodociany został poinformowany o zaistniałej sytuacji lakonicznym smsem, bo nie chciałam się wyżywać na Bogu ducha winnym posłańcu. Księżniczkom nie wypada.
Pojawił się 10 minut później, zaklął szpetnie na widok zademonstrowanej mu z rozpaczą w oczach niewyróby, pokrył się kropelkami potu z nerwów, po czym po męsku, acz z lekka łamiącym się głosem zaproponował, że sprawę rozwiąże i pognał na parking po wehikuł. Pojechałam więc z ciekawości, jako wsparcie, zdecydowana nie angażować się w negocjowanie -bo byłam gotowa pana z zakładu przekwalifikować na śpiewaka opery pekińskiej, urywając mu jaja za pomocą tępej łyżki, coby choć śpiewanie wykonywał jak należy, skoro na aparatach się nie zna… Grzecznie zajęłam się AngryBirdsami, kątem oka spozierając na rozwój akcji, ilustrowany częstotliwością i zamaszystością machania dłońmi sklepikarza oraz Młodocianego.
Pan ze sklepu usiłował wmówić mu, ze to tak już popsute i charczące było i w ogóle zbyć w pierony, nie jego wina, ten typ tak ma itp. W końcu Młody się poddał i mówi – Przepraszam, ale AngryBirdsSpace muszą chyba poczekać, bo sam nie daję rady… Chodź ze mną do tej krainy Sony, tylko proszę – nie krzycz… No i się zaczęło… 
Byłam mało grzeczna- bo wkurwiona solidnie, Max robił majstersztyk przekładowy, porównywalny chyba tylko z przypadkiem genialnego tłumacza Lecha Wałęsy (dzięki któremu Amerykanie znający go jedynie z translacji uważają za człowieka niezwykle mądrego, oczytanego etc). Pan patrzył na me oczy gromy ciskające i nawet słabo kumając po angielsku chyba do niego docierała ogólna sytuacja z naprawdę poirytowaną i upierdliwą babą z zagranicy, która nie ustąpi i basta. Oddałam aparat fotograficzny, a po tygodniu dostałam ruski czołg, i to wy zawaliliście w tym sklepie. Kazaliście mi odebrać wyczyszczony, a tymczasem widać, że nikt go nawet paluchem nie ruszył, bo by dał znać w trymiga, że coś nie tak. Jesteś panie chyba nieodpowiedzialny albo niekompetentny, albo oba na raz. Więc nie ma bata, żebym przyjęła na klatę wasze niedoróbstwo. I koniec, będę szła w zaparte! Nikt nie sprawdził aparatu? No, to chyba nie moja wina, to pan powinien wiedzieć co się robi…
(Max naprawdę odwalił dobrą robotę, bo brzmiało to po chińsku znacznie mniej obraźliwie, ale chyba wystarczająco dobitnie)
Wreszcie -do pana dotarło, że nie szpanuję logiem SONY aby podrywać gimnazjalistki. Tak, wiem – wiocha po całości, mieć lustrzankę sony, bo prawdziwi profesjonalizując używają Canona i Nikona. Ale mam to głęboko. Nie będę – jak jeden z fotografów na pikniku lotniczym – zaklejać loga plastrem bo wstyd i żenada.  :D :D :D Mój aparat i basta! Wstyd i żenadę to on odstawił, bo sam sobie Soniaka kupił, a potem w płacz, że nie taki wybrał? No ludzkości, niech cię szlag!!!
(Pana od Sony i lepca przedstawiono mi w ramach angedoty, gdy z podobnym, tylko mniej wypasionym Soniakiem pojawiłam się na „górce fotograficznej, wśród fotografów lotniczych w sporej części onanizującej się chyba samym dźwiekiem wydawanym podczas czytania nazwy swojego boskiego Nikona/Canona. Efekt zajebisty… Do jednego z lepszych w Polsce fotografów lotniczych podchodzi dziewczątko z badziewną kamerzynką, i zadaje debilne pytania uwłaczające godności foto-szpanerom i ogólnie osobom zajmującym fotografią, typu – ojeeeej, to tak można? ojej, a jak to zrobić, żeby było ostre? A potem piszczy: ojej, ale fajne foto zrobiłam :D . O ile fotografik-pasjonat to się raczej uśmiechnie pod nosem i wytłumaczy przystępnie, to ortodoks- zarozumialec bawiący się Leicą zamiast grzechotki w okresie pieluchowym będzie wzdychał – boże, ty widzisz i nie grzmisz… A zdjęcia w większości wyszły mi fajne, niezależnie od gromów i grzmotów i błyskawic walących w moją głowę oraz Soniaka…)

Koniec końców, dostałam nowy obiektyw w cenie używanego, stary poleciał do Japonii i niech tam się ze mną biedzą dalej (przypomniał mi się przemiły pan z lotniska w Katowicach i moje tobołki budzące sensację w Hongkongu). Potem wyczytałam, że akurat ta seria alfy miała wadę konstrukcyjną w postaci plastikowego trybika, który się wycierał i potem charczał niczym sprzęt rolniczy „Belarus”, nowsza wersja już tego nie ma…
Wysępiłam też czyszczenie lustra  w gratisie – pan bowiem łaskawie dmuchnął gruszką, i stwierdził, że ponieważ obiektyw nowy, to żadnych plam nie będzie…Na dowód kazał mi strzelić kilka słitaśnych foci nieba… A potem z gulem śmigniętym niemal do potylicy oglądał kropki i mazy, jakie mu perfidnie palcem pokazywałam na tym niebieściutkim niebie z białymi chmurkami, wyświetlanym w wielkim na pół ściany telewizorze. Ku mej złośliwej satysfakcji – było je widać przepięknie… (Za to czyszczenie na początku krzyczał 500 NT, ale w obliczu swej porażki przyznał mi je w gratisie).
Po czym rozwalający serce dialog:
Ja – proszę jeszcze o dekielek, żeby obiektyw móc z drugiej, zadniej strony zabezpieczyć.
Pan – ale po co, przecież nie potrzebujesz.
Ja – potrzebuję.
On – nie, nie potrzebujesz.
Ja – uważam, że potrzebuję.
On – nie, nie, nie, nie potrzebujesz tego dekielka, po co ci on?
Ja – no, a jak zdejmę obiektyw, to pasuje go chyba zamknąć, żeby się nie pobrudził?
On – no ale po co chcesz odczepiać obiektyw?
Ja- no bo czasem używam drugiego, to muszę najpierw odczepić ten…
Pan – z oczami jak spodki – aaa, to ty masz więcej niż jeden?
Aha, rispekt wzrasta, co? Szkoda, że od początku mnie pan nie słuchał. Nie stracilibyśmy godziny na granie w „strzyżone-golone” i wzajemne machanie siusiakami w celu udowodnienia dominacji i określenia pozycji, pan nie zostałby upokorzony przez białoskórą smarkulę na oczach całego sklepu i nie musiałby mi po okazyjnej cenie sprzedawać mienia aby swą nadszarpnięta pozycję i stłamszony honor ratować…

Ale potem nie było już tak wesoło. W porcie kazali mi spadać na drzewo, smoczej barki nie sfocę z bliska bez przepustki. Cóż. Życiątko…
Foto barki (nowy obiektyw, nienaprawiony antishock, więc mam nieco problemów z pozycją w kadrze i pionuję zdjęcie na czuja):
Jak to określił mój kolega – pure coolness :D Bliżej niestety nie podejdę …

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...