wtorek, 11 grudnia 2012

Tajwańskie państwo nad-opiekuńcze i inne drobne absurdy

Tajwan jest krajem przyjaznym pod każdym względem. Serio. Dba o swoich obywateli, dofinansowuje oświatę itp. A przybysza z Zachodu, nawykłego  do kombinerstwa, szerokiej interpretacji zasad i przepisów oraz ogólnego wcielania w życie zasady – umiesz liczyc, licz na siebie – może zaskoczyć na wiele sposobów.
Zaskoczenie pierwsze.
Zajęcia, profesor mówi o fali niezadowolenia społecznego z powodu wysokiej stopy bezrobocia… Pytam, ile to ta wysoka stopa wynosi, bo tu raczej nie widziałam Ferdusiów Kiepskich, tylko każdy jakoś zajęty (albo zajętość pozorujący). Padła odpowiedź… no, jest największa od lat, naprawdę od chyba 30 lat nie była aż taka astronomiczna, wstyd przyznać… prawie 5%. Wybuchnęłam głupawym rechotem, szybko powściągniętym, bo nie chciało mi się wgłębiać w politykę społeczno ekonomiczną oazy dobrobytu zwanej tu Krajem Falującej Orchidei i przyznawać, jak to u nas różowo…
Chwilę zastanowiło mnie tutaj bezrobocie faktyczne, czyli to pacyfikowane rządowymi programami tworzenia nowych miejsc pracy w stylu „parkingowy w centrum handlowym, podający karteluszki z machiny a potem wtykający je w machinę do otwierania szlabanu” , jak to by wyglądało bez rządowych grantów na dublowanie etatów… ale dałam sobie spokój, Tajwańczycy lubią pracować, w pracy widzą sens swego życia i sposób na potwierdzenie swej wartości w oczach przodków i szeregu buddów.
Zaskoczenie drugie
Musze polecieć do Hongkongu, w celu uzyskania wizy (jako obywatel UE mogę przebywać na Tajwanie bez wizy 90 dni, potem won!). Ponieważ nie posiadam karty kredytowej umożliwiającej mi między innymi nieograniczone zakupy i te pe, poprosiłam o pomoc kolegę, z kraju w którym taki kawałek plastiku dostaje się bez problemu w wieku jeszcze wózeczkowym. Kolega zabukował bilet wedle zaleceń, ja dostałam maila z potwierdzeniem rezerwacji…
Wszystko normalnie, prawda? Niezupełnie, dwa dni po dokonaniu rezerwacji przyszła mi na maila straszliwa bumaga od China Airlines, a w niej info o konieczności…. uwiarygodnienia  dobrowolnej płatności przez kolegę. Czyli - transakcja zakończona, kasa przelana, ale teraz narodowy tajwański przewoźnik musi się upewnić że podły cudzoziemiec nie skradł karty drugiemu cudzoziemcowi i nie rozrabia jak pijany zając a całość procesu rezerwacji odbywała się za zgodą stron, wspólnie i w porozumieniu. Więc musiałam z Brendonem jechać do siedziby CAL, gdzie on jako tzw third party musiał się wylegitymować z 3 (trzech!!!) dowodów tożsamości, okazać obie strony karty kredytowej i pozwolić je skserować oraz podpisać papiórek na poświadczenie dobrowolności pomocy niejakiej Madzi o nazwisku niemożliwym do wymówienia.
PS. Lecę dziś, około 19 czyli w samo poludnie czasu polskiego, cyrk z podpisywaniem też odbył się dziś :D
Zaskoczenie trzecie
Biblioteka.
Umówiłam się z moimi tutorkami na oglądanie filmu w piątek, dostałam karteluszek alias tymczasowa karta biblioteczna, zamieniłam go na DVD i słuchawki, film obejrzałam. W poniedziałek miało się to odbyć analogicznie, ale zamaskowana pani przełożona gnąc się w ukłonach i przepraszając mnie kwieciście za błąd studentki co mi kartę wydała i drugiej co mnie do sali z filmami wpuściła, kazała spadać na drzewo, bo mi filmów oglądać nie wolno, bo karty nie posiadam, tzn posiadam ale nie z numerkiem. Aby uzyskać numerek mam wypełnić kwestionariusz oraz wpłacić depozyt w wysokości 1000NTD (czyli prawie 150 zeta).
No więc dymam z tym kwestionariuszem i 1000 NT w zębach, aby cholerny numerek uzyskać, a tam przemiła pani nr 2 mówi, że nie muszę, bo jak chcę na miejscu korzystać z zasobów biblioteki, to wystarczy karta moja Wendzarniowsko – HuaJuDżonSinkowska. No to OK, z lekka poklęłam na to latanie, lecz zaoszczędzone 1000 NTD mnie nawet ucieszyło (obiadki na tydzień mam opłacone).
W piątek z moimi xiaolaoshi przybywam zatem do biblioteki, i….. noż w mordeż jeża jeżozwierza, motyla noga łamana razy pięć!!! Przemiła pani numer 2 informuje mnie, że jednak popełniła błąd, i nie mogę wejść sobie filmów pooglądać, pomimo tego, że w środę pięciokrotnie zapewniała, że jednak mogę. Ależ mną zatepelało….. Ooooo… chyba para mi uszami poleciała.
Panią po angielsku zbluzgałam od kretynek niedouczonych, robiących problemy i nadających się do jeżdżenia na szmacie a nie pracy w przybytku oświaty, i informując gdzie mam jej solli solli veli solli ajm veli solli pożyczyłam od Nico tysiaka i kupiłam najdroższą nalepkę w karierze swojej edukacyjnej… A wszytsko to dlatego, że trzeba chronić cenne książki i DVD przed zniszczeniem przez obcokrajowców, którzy bibliotek u siebie nie mają i DVD widzą pierwszy raz w zyciu i spalą wzrokiem, lub nieczytym dotykiem białych dłoni, pomimo tego, że będą pod kuratelą lokalsów…
Zaskoczenie czwarte
Pijemy kawkę z Saszką i Jaśką. Saszka lat 27, po 5letnim stypendium (2 lata kursu językowego plus studia licencjackie) w Japonii jest teraz beneficjentką rządu tajwańskiego i w ramach trzyletniego stypendium Ministerstwa Edukacji pisze pracę magisterską. Jaśka ma lat 30 i masę kasy, ukończyła studia we Władywostoku, popracowała kilka lat w Moskwie i stwierdziła że zgromadzone oszczędności pozwolą jej miło i przyjemnie żyć na Tajwanie i tu studiować… Ponieważ jakieś dziwne historie z wzajemną uznawalnością  wykształcenia nieco wpłynęły na jej tok edukacyjny, obecnie studiuje filologię angielską w koledżu, a nie na magisterskich uzupełniających… Bywa. I tak oto Jaśka (lat 30) i Saszka (lat27) przy miłej kawce z papieroskiem zaczynają się zbierać bo – uwaga! ma je dziś nawiedzić nauczyciel. OK. Żeby sprawdzić ich „warunki mieszkaniowe”. Co??? Zdębiałam z lekka, a Sasza z krzywym uśmiechem kontynuuje – no czy nie ma alkoholu i karaluchów, czy warunki są dobre, czy tynk s sufitu nie leci bardziej niz przeciętnie i czy majtki składamy w kosteczkę, więc sorry Madzia, musimy spadać. Bo uczelnia jest odpowiedzialna za studentów swych…
Pytam Maxa, a on, że owszem i u niego w domu też miał być nauczyciel po kolędzie, ale stanęło na tym, że Młodociany tylko focie wysłał, dokumentując, że mają w domu łazienkę (tzn w budynku), że śpi sam w łóżku i nie musi mieszkać  w kartonie ani chatynce z bambusa…
Tia…. A sądziłam, że nad Wisłą jest absurdalnie…
Share on faceb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...