niedziela, 13 stycznia 2013

Muzyczne szaleństwo

Co to jest karaoke każdy chyba wie.
Taka zabawa polegająca na śpiewaniu do maszyny, lepiej lub gorzej. Wymyślili to Japończycy, a w szeroki świat wywieźli prawdopodobnie Filipińczycy – pracujący za granicami swojego państwa 1000 wysp i 30 tajfunów rocznie.
Tajwańczycy pokochali ekrany z tekstem zabarwiającym się w miarę upływu czasu oraz błyskające dyskotekowo mikrofony. Ponieważ jako naród posługujący się biegle językiem z tonami, wymuszającym muzykalność – mają naprawdę dobry słuch muzyczny, to śpiewanie oraz granie nie jest im obce. Obce jest tylko praktyczne wyczucie rytmu (ale to osobna bajka).
Śpiewają całkiem nieźle, w cenie są wysokie głosiki (jakby im jaja urwało), co wywodzi się jeszcze chyba z tradycji chińskiej opery i artystów-kastratów. Oczywiście do tego nienaganny look trącący odmienną orientacją seksualną na kilometr, kiepściuchne układziki choreograficzne – i oto mamy gwiazdę! A przeciętny Tajwańczyk równie wysokim głosikiem zawodzi pieśniczki w ramach kulturalnego spędzania czasu wraz ze znajomymi, w niewielkiej salce w KTV lub dla szerszej publiki – w autobusie wycieczkowym…
Ponieważ doskonale wiem, że dla muzyki mogę zrobić tylko jedną wielką rzecz – a mianowicie – pod żadnym pozorem nie śpiewać, skutecznie unikałam robienia z siebie osioła publicznie. Ale…. moje dziewojki nauczyły mnie kilku piosenek… Fakt, wbijają w pamieć słownictwo w sposób fenomenalny – to zarówno jeżeli chodzi o stronę wizualną (krzaczki do karaoke znajdują się w każdym teledysku), jak i tonową, no i formalną, gramatyczną.
No i wszystko było pięknie, dopóki nie obejrzałam filmiku, jaki zrobiły na zaliczenie. Przedstawiał on słodkie aż do bólu streszczenie ich pracy ze mną – kim jestem, co mnie interesuje, jakie mam problemy z chińskim, jakąż to ze mną miały dziś lekcję, gdzie poszłyśmy, co robiłyśmy, jak mi pomogły i w czym, oraz osobiste wrażenia typu – dziś po raz pierwszy byłam tak blisko obcokrajowca, jeszcze mnie nie zjadł łaaaał. Oraz moje wypracowania i nagrania. O ile bardzo chętnie (yyyy, średnio chętnie, no ale niech będzie) dałam uwiecznić mój boski głosik z chrypką pieprzący od rzeczy myląc tony oraz mówiący składnie z tonami poprawnymi – to nie przewidziałam, że pewien wielofunkcyjny smartfon z tajniaka nagrywał mnie gdy śpiewam, a raczej niemiłosiernie fałszuję- wyjąc w sposób zaiste upiorny. Au. W dodatku machając beztrosko stopami odzianymi w skarpetki we wzorek z rybką Nemo, tudzież kiwając główka i wywracając oczami z pełnią ekspresji. Co gorsza, smarkule uznały to za doskonałą ilustrację wieńczącą dzieło prezentacji. Aua. No cóż, oprócz boskiej cnoty cierpliwości padło na ćwiczenie bezobciachowości i dystansu do siebie…
A tu link do smutnej piosenki jaką smętnie i żałośliwie oraz bezmiernie fałszywie zawodziłam – wersja oryginalna oraz angielski cover. „Tonghua” to bajka/legenda, a ten pianista chce być aniołem-opiekunem i gorąco wierzy w to, że kiedyś będziemy razem żyć – jak w bajce… Osobiście wole chińską wersję – ale tłumaczenie mają zrobione całkiem przyzwoicie, natomiast trąbka i skrzypeczki – no cóż…
Moja pierwsza chińska piosenka , jeszcze w Polsce wyuczona  - o księżycu, który symbolizuje moje serce i zamiast pytać, jak bardzo cię kocham, po prostu popatrz w niebo. Żeby było ciekawiej, wokalistka nie ma większego pojęcia o chińskim :D Ale idzie jej przyzwoicie- natomiast jej parterowi to już sprawa dyskusyjna, choć to rodowity Tajwańczyk (pierwsza wykonawczyni, Teresa Teng z kolei pochodziła z Hongkongu)
No i klasyk absolutny czyli przykładowe klipy karaoke, na co wskazuje oznaczenie KTV
Ten jest o małym ptaszku i jest dograny specjalnie dla tej piosenki – więc ilustracja została zharmonizowana z tekstem i melodią.
Gdyby klip leciał z autobusowego karaoke, mogłoby być weselej. Bowiem baza teledysków jest ograniczona do powiedzmy 40, do tego dochodzi melodia i naniesiony tekst – na losowy filmik, więc są i o pszczółkach i o kwiatkach, i o wodospadach, i o zabytkach Chin oraz Tajwanu… I miałam w autobusie refleksję – a co gdy do pieśni o maleńkim ptaszku włączy się tło o budowlach Tajpej, koncentrujące się w okół niebosiężnego Taipei101 pokrytego błękitnym szkłem, sterczącego w krajobrazie niby gigantyczny pomnik ku czci i chwale Viagry?
PS. Niestety, umiem tylko smętne pieśni zawodzić. Mam za mało paszczę jeszcze wygimnastykowaną na coś żywszego. Może kiedyś… Na razie po chińsku mówię i śpiewam jak rybka Dory po waleńsku… Czyyyyyyliiiiiiiii baaaaaar-dzoooooooo poooooo-woooooo-liiiiiii :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...