wtorek, 26 marca 2013

Dzień Wagarowicza

A gdzie najlepiej spędzić ten jeden jedyny w swoim rodzaju dzień? Hmm… na plaży? Eee, wieje nudą. W muzeum? Eee, szkoda pogody, poza tym jeszcze nie przetrawiłam informacji z Muzeum Nauki i Techniki, o bilecie  za 50 zeta… Muzea to droga rozrywka na Tajwanie… Jezioro Chengqin, z wieżą i rezerwatem ptaków w olbrzymim parku? Eee, nie, jakoś mam alergię na to miejsce… Staw Lotosowy? Nie, tam to mogę w każdej chwili, a Dzień Wagarowicza należy uczcić czymś specjalnym.

To może pojedziemy razem na Księżyc? zapytał Młodociany, żywo zainteresowany kulturą europejską. Odkrył bowiem nową drogę w swoim życiu - oprócz wyjazdu na WorkHard Holiday do USA lub Australii i założenia po powrocie knajpy za pieniążki uciułane podczas zapiep..ania przy taśmie w jakiejś fabryce. Otóż – może Młodociany na przykład skorzystać z koneksji swojego wujko-dziadka i załapać się do korpusu dyplomatycznego. Co zresztą doradziłam mu ja.
Nie, żebym miała coś przeciwko etosowi azjatyckiego robotnika w australijskiej fabryce składającego grosik do grosika i cencik do cencika… Ale dzięki jednemu z kolegów kiedyś dawno udało mi się poznać polską dyplomację od środka  - i uważam, że Młody się w takiej służbie lepiej sprawdzi i z większą satysfakcję zawodową osiągnie jako popychadło (w najgorszym wypadku) dyplomatyczne, niż jako słabokwalifikowany fizyczny, co zresztą mu wyłożyłam w miarę przystępnie. Na to Młodociany rozpoczął akcję „rozpoznanie” związaną z zadawaniem wielu dziwnych pytań dotyczących ekonomii, kultury, wierzeń, religii, systemu wartości rozmaitych krajów Europy, ze szczególnym uwzględnieniem krajów słowiańskich, no i jeszcze Skandynawii… I właśnie w ramach wprowadzenia w kulturę został zindoktrynowany historią Marzanny oraz – nowoczesną realizacją tematu wiosennego w postaci półlegalnego zrywania się ze szkoły. co – ku memu zdziwieniu, uczynił nad wyraz entuzjastycznie.
Po przyjeździe na Tajwan sporym bowiem zaskoczeniem dla mnie, nawykłej do nieco eksternistycznego trybu kształcenia było azjatyckie podejście do zajęć. Nie ma opcji „nie -przyjścia”, albo inaczej, nie jest zbyt popularna. To, że na wykładzie śpisz/grasz w EngryBerdsy/konwersujesz smsowo z koleżanką/czytasz książkę nie na temat etc – nie ma znaczenia. Ważne jest, że fizycznie twa osoba się objawiła w sali. Rozwalało mnie wendzarniowskie sprawdzanie obecności :D Sala 50-80 osób, a prof przy każdym nazwisku stawia znaczek… Czasem nawet wedle takiej frekwencji oblicza jakieś procenty składowe całej oceny. 
Huayu ZhongXin poinformowało całkiem poważnie, że po spóźnieniu się powyżej 20 minut na zajęcia, obecności się nie otrzyma, a z kolei 75%frekwencja jest podstawą wystawienia certyfikatu uprawniającego do przedłużenia wizy.Nie chodzisz, czyli pracujesz na nielegalu, czyli ciebie nie chcemy! A jak wydębiłeś wizę jako student, to studiuj i basta. No więc siedzą studenci, pośladki w sali, a serca i dusze – nie wiadomo gdzie, kwitnie też inemuri>>KLIK<< Jesteś chory? To maska na dziób, ręcznik do tłamszenia kaszelków w łapę, herbatka do popijania – i won na zajęcia. Nic dziwnego, że Dzień Wagarowicza należało uczcić wycieczką na Księżyc.
Pojechaliśmy, po obowiązkowym naklepaniu na mnie tony kremów z filtrem, bo słonko grzało konkretnie, a na drodze piecze bardziej… Młodocianemu wyjątkowo podoba się proces nakładania wszelkich balsamów. Sam, jako rasowy mężczyzna nie zhańbi się podobnie pedalską aktywnością, ale zarykując się ze śmiechu ogląda moje kombinacje alpejskie z nakładaniem białego paskudztwa z trzech różnych tubek. Dlaczego z trzech? Bo jedno to na kończyny, filtr 24, drugie na plecy, filtr 30 a trzecie na twarz, dekold,ramiona, filtr 50… Nie śmiać się, tu można się rzeczywiście solidnie poparzyć.
Po godzinie jazdy motorem ciągle brak było widoku na prom kosmiczny mogący mnie na ten Księżyc wywieźć, obserwatorium astronomicznego  też nie udało się zaobserwować. Zaczęłam zastanawiać się, co to za lipa, gdy nagle zza zakrętu wyłoniły się konkretnie łyse, spieczone, szpiczaste szczyty. Dotarliśmy.
 Jak na prawdziwie księżycowy krajobraz, trochę za dużo zieleni i kwiecia – ale jak się pod dobrym kątem zerknęło, a słonko przygrzało, to od biedy można było zobaczyć podobieństwo do powierzchni jakiejś dalekiej planety.
Te góry tak naprawdę nie są z kamienia… To nie skała, a wysuszone błoto! Woda deszczowa ściekająca po glinie rzeźbi żleby i wąwozy, nadając wzgórkom charakterystyczne, ostre zakończenia. Zresztą – właśnie tak narodziły się te tereny, zwane po angielsku „badlands”, a po polsku – badlandy, złe ziemie. Nie są one specjalnie urodzajne, a te konkretnie miejsca w dodatku zostały silnie zasolone, więc mizerna roślinność odporna na niekorzystne warunki niestety nie była w stanie utrzymać masy całej górki przy ulewnych deszczach. Błoto opadało w dół, odsłaniając kolejne, jeszcze bardziej słone powierzchnie… 







Miejscowi szybko doszli do wniosku, że to ziemie przeklęte, obstawili świątyniami (chyba z 5 ich stoi w bezpośrednim sąsiedztwie) i spróbowali zagospodarować inaczej niż agronomicznie i agrokulturalnie. I tak powstał słynny na cały Tajwan „Moon World”.
Co ciekawe, niecały kilometr dalej znajduje się niewielki wulkan błotny, o średnicy krateru może 1.2m. Co kilka-kilkanaście sekund rozlega się blllllluupp, wulkanik wypuszcza mniejsze lub większe bąbelki, a w stronę wioski z górki pomału i dostojnie spływa strumyk szarego błota, zasilając w muł pobliskie jeziorko.
Taki ten wulkanik malutki, ale – próbowałam (ja i pozostali turyści, cała wycieczka z przewodnikiem) wysondować dno patykiem dłuższym niż ja sama – nie dotknęłam… Potem doczytałam, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu… Pchanie się z czymkolwiek w krater, nawet tak niepozorny, nie jest najmądrzejszym rozwiązaniem… Po pierwsze, wulkany błotne bywają gorące, bo woda, błoto i gaz pochodzą z wnętrza ziemi. Po drugie – znajduje się w nich gaz – czasem mniej, czasem bardziej wonny lub trujący. Po trzecie, często się zdarza, iż wulkaniczne bąble ulegają samozapłonowi (tak jak dzieje się to w Grocie Kirina, którą odwiedziłam podczas ferii noworocznych)…
 A potem przeczytałam smutną historie indonezyjskiego błotnego wulkanu Sidoarjo, który powstał, bo jakaś niedouczona geologicznie tempaszczała prowadząca odwierty próbne nie sprawdziła/źle sprawdziła dane stratygraficzne… I podczas próbnego odwiertu w poszukiwaniu ropy/gazu ziemnego jakoś tak naruszyło-się-samo złoże podskórne… I dnia następnego źle zabezpieczona dziura po kilometrowym świdrowaniu zmieniła się w pierwszy krater , z którego początkowo nieśmiało, a potem coraz bardziej ochoczo zaczęło wypływać ciepłe, gazowane błotko. Ponieważ wyspa Jawa leży w tak zwanym pierścieniu ognia, baaardzo aktywnym sejsmicznie, to ma tam co wylatywać, wybuchać i się sączyć. Dziennie Sidoarjo wywala około 50 000 m3 siarkowego błota, a jezioro utworzone przez ten niewielki wulkanik ma ponad 6.5 km2 km powierzchni.. Gdy skruszeni geolodzy próbowali jakoś zatamować siłę natury – wrzucając olbrzymie betonowe kule-czopy do dziury po odwiercie… Kule wytrzymały pół godziny, a pobliskie wioski zostały ewakuowane w trybie pilnym. Obecnie wulkan jakoś ujęto w ramy, tworząc sztuczną kalderę - a jak to wygląda, można zerknąć >>TUTAJ KLIK<<

Summa summarum, wycieczka udana, spiekłam się tylko na różowo- buraczanego raczka.

2 komentarze:

  1. ~Mantis
    26 marca 2013 o 09:47
    Widziałam badlands w Południowej Dakocie. Z daleka wyglądają jak wypiętrzone góry, ale w rzeczywistości są to wąwozy powstałe w wyniku wypłukania miękkich warstw. Tamte były zdecydowanie większe, bardziej pasiaste i pastelowe. Czy wszystkie zdjęcia są zrobione przez ciebie?

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Majia
    26 marca 2013 o 10:42
    Nie wszystkie niestety, część (te z powietrza i to różowo-zielone) nie, pochodzą z oficjalnej witryny atrakcji turystycznych Tajwanu, autor anonimowy. Niestety – bo to zdjęcia lotnicze, a tęskni mi się do moich sportów, oj tęskni…
    Górki mają jakieś 15m wysokości, są konkretnie spadziste i jednorodnie szaro-gliniane, natomiast wieczorami doświetlane na kolorowo. Z daleka wyglądają jak normalne „kamienne” góry, a z bliska zaskoczenie, bo to ubite wysuszone błoto. Wypisz-wymaluj takie samo, jak na hałdach wokół budowy lub tzw górkach saneczkowych na każdym większym osiedlu – w pierwszej fazie powstawania takiej górki.
    Badlandy z Południowej Dakoty to są wręcz wzorcowe, w każdej publikacji figuruje zdjęcie z tamtejszego Parku narodowego. Mechanizm powstania podobny – część wzgórza i krajobrazu spłynęła z deszczem, część się ostała

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...