wtorek, 16 kwietnia 2013

Tajemnica azjatyckiej wiotkości


To zapewne kojarzy każdy – wśród Azjatów najpopularniejszym kodem wizualnym jest – czarnowłosy, czarnooki, szczupły i niewysoki, w dodatku o perfidnie miękkich ruchach (poza sumitami i ewentualnie przedstawicielami pewnych grup etnicznych w obrębie Wielkich Chin i Cesarstwa Japonii)… A dziewczyna – nóżki jak patyczki, rączki jak zapałki i wiecznie na diecie (aczkolwiek nie zawsze tak było, krótki zarys kobiecego piękna w przekroju przez dynastie – już niebawem, siedzi na warsztacie i czeka na zlitowanie).

Właśnie… Tajwanki, jak wszystkie kobiety (poza ortodoksyjnymi Arabkami i Hotentotkami oraz osobnikami z olewactwem, tumiwisizmem i pełną akceptacją swego ciała vide Grycanki) – się odchudzają. W znakomitej większości w sposób pasywny, czyli są na mniej lub bardziej udziwnionej diecie. Widziałam już – dziewczątka opychające się hot-potem, ale nie zupą z tegoż, po lokalna wiara mówi, że kalorie z hotpotowych – mięsek, tofu, makaronu, warzyw i innych przechodzą do rosołu… Dziewczątka pijące rozmaite koktajle zdrowotno-dietetyczne. Dziewczątka wcinające wyłącznie wodorosty z ryżem. Dziewczątka łykające cud-pigułki (ściana poświęcona tematyce odchudzania w tutejszej aptece jest znacznie większa od ściany ze środkami na ból głowy, niemal równie długa jak ściana z preparatami na wieczną młodość i ściana z witaminami tudzież preparatami na lepszą koncentrację i ufałdowanie mózgu oraz napojami/pastylkami/batonami/listkami/maściami „energetyzującymi”). Nie dziwię się zupełnie. Jedzenie tajwańskie niekoniecznie należy do najpyszniejszych, ale – zdecydowanie idzie w biodra. Dużo węglowodanów – jak nie ryż biały (o ryżu brązowym czy czarnym nie słyszeli, jaśminowy to fanaberia), to kluchy, jak nie makaron – to pierogi. Do tego na okrasę trochę smalczyku, mięsko smażone na głębokim tłuszczu, koniecznie „very sweet” czyli z sadełkiem… I mleko sojowe lub inna cola na przepitkę… I chudnij tu człowieku  zgodnie z zachodnimi zasadami dietetycznymi… Toć od samego patrzenia zaczynasz widzieć te fałdy, celulullu, galarety w miejscach strategicznych itp.
Poniżej – mała ilustracja. Od kiedy sama z siebie schudłam w klasie maturalnej, prezentowałam wagę w przedziale 50- 55 kilogramów z tendencją spadkową, i wyglądałam jak mniej lub bardziej wypasiony pogrzebacz. Potem we wrześniu 2011 poleciałam na Tajwan po raz pierwszy… I się zaczęło. Najpierw 52 kilogramy zmieniły się w 55, 58,59 – niedostrzegalnie dla mnie, zajętej rzucaniem palenia i smakowaniem nowego świata. 60, 62… spodnie się nie dopinały, nawet te z założenia luźne… 63,64,65 – na frutti di mare, ostrygach, kawiorach z jajecznicą serwowanych co rano na śniadanie i innych egzotycznych przysmakach dotrwałam do powrotu do Polski… Najłatwiej to ocenić oceniając mój gabaryt w stosunku do koleżanki, która – nie przytyła podczas pobytu tu, a przynajmniej – nie odbyło się to w sposób lawinowy i znaczący a raczej symboliczny, o ile w ogóle miało miejsce. Na ostatnim zdjęciu stoję po lewej.
>>KLIK NA ZDJĘCIU, TO SIĘ POWIĘKSZY<<
W ojczyźnie  zaczął się hardkor. Pomijam komentarze – od taktowanego: „Ale zdrowo wyglądasz” mojego brata, przez rozmaite uwagi dotyczące jakości i objętości poszczególnych rejonów wygłaszane przez mniej taktownych i bardziej dowcipnych. Fakt. W sprzęt do nurkowania się ledwo mieściłam (a mam taki skafander, który nie musi być obcisły). W ciuchy – żadne, a nadeszły akurat mrozy stulecia… W każdym razie, udało mi się zbić wagę do rozsądnych wartości, głównie zasługą były – fajki, mało regularne posiłki, stres i jazda na rowerze oraz dużo warzyw i owoców przepijanych kawą w ilościach gargantuicznych. A potem poleciałam na Tajwan po raz drugi, pełna obaw odstawiłam papierosy (tu naprawdę jest zbyt gorąco by palić, a przede wszystkim - nie mam tu większych problemów, nerwów, wyzwań, zadań bojowych, etc etc)
Więc? Jaki jest mój tegoroczny sposób na ograniczenie przyrostu wszerz? I w dodatku korzystną zmianę lokalizacji krągłości?
>>KLIK NA LINK << Azjatycki sposób na brzuch i biust >>KLIK NA LINK<<
A poważnie – sama nie wiem, jak to się dzieje. Trochę ćwiczę, trochę uważam na to, co wcinam. A ta herbatka to produkt japoński (w nazwie, producent to pewnie Coca-Cola Company), reklamowany w Tajlandii, nie Tajwanie – i nie widziałam go jak dotąd w sklepach.

  • Taką dietę to dobrze byłoby rozpocząć razem z kimś.
  • ~Majia
    Oj, tak, żeby mieć materiał porównawczy :D . A serio, jakoś z rzadka motywuje mnie współzawodnictwo, a wzajemne wspieranie też jakoś tak niezbyt mi wychodzi. Dużą pomoc stanowi natomiast umawianie się z kimś w celu siłownianym, i tak zatem chadzam z koleżanką TangXin – potem ona drepta na bieżni, ja jeżdżę na kosmicznym rowerku przez umówiony czas, niezbyt długi zresztą… Natomiast zdecydowanie pomysł antygrawitacyjnego przeniesienia fałd i zwałków w okolice, gdzie im więcej tym atrakcyjniej – jest to strzał w 10. W moim wypadku, TangXin ma bowiem zdecydowanie nie chiński model rozwojowy klatki piersiowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...