wtorek, 2 kwietnia 2013

Tańczący Bogowie



W tradycji chińskiej wyróżnia się dwie główne religie (buddyzm i dao). Na Tajwanie współistnieją one harmonijnie i równolegle, często przeplatając się wzajemnie – w świątyniach dao pojawiają się postaci z buddyjskiego panteonu, niektóre święta są wspólne ...

 Ale tak naprawdę, nikt mi dotąd nie wytłumaczył jasno i klarownie, co jest czym. Nie wiem dlaczego – czy wynika to z jakiegoś tabu w rodzaju – nie rozmawiamy o religii, albo – jak można tego nie wiedzieć?, w każdym razie Młodociany potrafi podać przykłady, co jest inne, a co takie samo, ale sam pląta się w zeznaniach. Bo teoretycznie jest buddystą jakimśtam, ponieważ odmian buddyzmu jest wiele i jego buddyzm i buddyzm jego cioci z Japonii to dwa inne buddyzmy, co nie przeszkadza mu modlić się i w jednym i w drugim a dodatkowo uderzyć do świątyni dao przy okazji… Ale – konkrety podawał tak mgliste, że odpuściłam mu dalsze indagowanie.
Zagroziłam tylko, że opiszę wedle własnego rozeznania, i jak napiszę bzdury – to na jego barki złożę odpowiedzialność.
Prosta różnica. Dao widać, buddyzm jest „low profile”. Fakt. Jeżeli ujrzysz na Tajwanie świątynię, na widok której dostaniesz oczopląsu i bólu głowy, bo jest tak kolorowa, złocona, zdobiona, umajona i udekorowana – to jest to dao.
Jeżeli gdzieś miastem tupta/jedzie na samochodach-platformach parada z muzyką (vide „napiep..nie pokrywkami, o którym wspominałam) i lektyki z bogami podskakujące na sprężynach – to jest to dao. Jeżeli w świątyni ktoś jara szluga popijając piwkiem – to jest to świątynia dao (gdybyś nie zorientował się po oczojebnych kolorkach na wejściu). Jeżeli przed świątynią odbywa się teatrzyk i nie ma miejsc siedzących dla publiczności – to jest to dao, i teatrzyk dla rozrywki bogów.
Najciekawsze dla mnie w dao są właśnie parady, z rozmaitych okazji. Bóg ma urodziny – parada (a bogów jest wiele tysięcy, więc okazji do świętowania co niemiara). Święto takie/siakie/owakie – parada. Parada może być skromna, ot, takie wyprowadzenie lektyki z buddą/bogiem na spacer po dzielnicy, albo taka bardziej wypasiona – z muzyką, fajerwerkami, tańcami, przebierankami… Takie coś jest unikalną tajwańską tradycją, niestety – praktykowaną coraz rzadziej i przez tzw doły społeczne (powiedział to Panda, serdecznie żałując, iż lepiej sytuowani Tajwańczycy niestety są zbyt zajęci pracą, by uczestniczyć w tego typu wydarzeniach religijnych).
A już wyjątkową nietypowością mieszaną z rzadkością są – tańczący bogowie. Udało mi się zobaczyć takie widowisko całe dwa razy, więc mogę spokojnie uznać się za szczęściarę – bo to rzadkość, i niektórzy obcokrajowcy znają je tylko ze słyszenia… Ponieważ dao pomału wymiera, podobnie jak nasza tradycja kolędowania (prawdziwego, przebraniami Heroda,Śmierci, Cygana, dziada z babą itp, a nie łażenia z szopką i zawodzenia jednej strofki „Luuulaaaaajże Jeeeeezuuuuniuuuu”) – tym bardziej warto wspomnieć.
Niestety, bliżej nie jestem w stanie określić, co to za postaci – tylko tyle, że są wielkie, masakrycznie paskudne, wywracają oczami i mogą przyprawić o solidny zawał serca, gdy się przyśnią lub spotkasz takiego nagle w ciemnej uliczce… Tańczenie w całym paradowym rynsztunku wymaga sporej formy, dodatkowo – aby zniwelować niekomfortowe odczucia, aktorzy w kostiumach mają zagwarantowane  oprócz wypłaty i to całkiem niezłej – bo ok 2000 NT za taniec, gdy płaca za godzinę dorywczej roboty wynosi ok 100 NT – także alkohol, papierosy i betel do żucia bez limitu. Młodociany swego czasu był zafascynowany tancerzami i bardzo chciał dołączyć (bo to takie cool, fajki, kasa, tatuaże, wizerunek złych chłopców z podziemia….) do trupy swojego kolegi. Ale mu przeszło… Jedno wiem, jest to unikalne, tradycyjne i tajwańskie, oraz niesamowicie symboliczne, gdyż każdy gest, kolor, malunek ma znaczenie nieodgadnione niestety dla obcokrajowca (niczym opera pekińska, gdzie oprócz śpiewanych arii połowa historia zawarta jest w ściśle określonych detalach, od koloru sukni czy makijażu i trzeba być dogłębnie zapoznanym z kulturą chińską aby w pełni docenić takie przedstawienie).
Drugą z okazji były nieco inne figury – czyli wielkogłowe bożki fikające w rytm techno >>KLIK<<.

 Co ciekawe, całość zobaczyłam w buddyjskim mega-sanktuarium Fo Guan Shan. Młodociany najpierw nie mógł uwierzyć i trzy razy pytał, czy aby na pewno to była Góra Tysiąca Buddów, a po zobaczeniu filmiku zamknął się w sobie, gdyż prawdopodobnie jego światopogląd religijny został wstrząśniety dogłębnie. Do tej pory nie wiem czym.
O tańczących bogach powstał nawet film :D (trailer po chińsku TU >>KLIK<<) -taka miła tajwańska historia syna, który nie chce kontynuować rodzinnej tradycji tańca w świątynnych uroczystościach… I troszkę od kuchni pokazuje ciężką pracę – tancerzy/muzyków/akrobatów/aktorów i ich środowisko. Co najciekawsze – film powstał ponoć na kanwie autentycznych zdarzeń. Zapraszam do obejrzenia... Tytuł – DinTao, Leader of the parade

Szybki podgląd akcji... Dawno, dawno temu u mistrza tańca dao studiowało dwóch uczniów z miasta Taizhong, każdy z nich założył swoją szkołę-firmę. Panowie nie darzyli się wielką sympatią i rywalizowali, a niechęć przeszła na synów... (brzmi prawie jak religijno-gejowska wersja Szekspira pt Romeo i Julio...). Chłopczyk  który kostiumowi domalowuje wąsiska - to niepoprawny ancymon, który w dodatku tradycję rodzinną ma w głębokim poważaniu, bo on w religijne bębny ani myśli tłuc, on chce być - muzykiem rockowym za Wielką Wodą. Ale - dosięga go przeznaczenie w osobie marzącego o emeryturze tatusia, który w jego prozachodnie ręce przekazuje pałeczkę zarządcy, choreografa i szefa szefów. Długowłosy usiłuje przerobić swoją trupę na modę nowoczesną, ale tatuś -pseudo-emeryt nie pozwala na to, chyba że po swym trupie... Do tego wszystkiego dochodzi rywalizacja z synem adwersarza tatulowego, Czerwonym Pasemkiem (tajwańskie imiona są pokręcone na tyle, że nie umiem ich zapamiętać). Aby przygotować swoją grupę do występu w ogólnotajwańskim konkursie i ogólnie ogarnąć nieco zwyrodniałe i zdemoralizowane towarzycho - Długowłosy wymyśla resocjalizacyjno-integracyjny wypad wzdłuż i wszerz Tajwanu w poszukiwaniu inspiracji i celach treningowych (czyli to bieganie z bębnami po autostradzie)... A co dzieje się dalej nie powiem :D Ale film ogląda się całkiem przyjemnie.
Tańczący Bogowie jeszcze kilka lat temu byli niezwykle popularni. Masa dzieciaków ze szkół średnich i jeszcze młodszych uległa "bogomanii" podobnie jak kiedyś np.: modzie na przynoszenie żywych szczurków/chomików/myszek w piórnikach do szkoły,potem szałowi hodowli gąsienic i noszeniu poczwarek do szkoły, zbieraniu pokemonów i hotwheelsów etc. Tańczący Bogowie pojawili się nawet na otwarciu World Games 2009 (czyli tych niby Igrzysk Olimpijskich, tylko z ciekawszymi dyscyplinami), gdzie jeździli na skuterach, co wywołało łatwy do przewidzenia dziki entuzjazm publiczności... :D

Drobna uwaga. Przez najbliższy tydzień się urlopuję, więc nowych wpisów nie będzie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...