niedziela, 19 maja 2013

Policyjna kontrola jakości


Pierwszy nieoficjalny kontakt nawiązałam już rok temu, poznając całkiem przystojnego okaza z jednostki SWAT (to ten z lewej i na drugim zdjęciu w środku), który chciał koniecznie mnie zaprosić na spaghetti… No i rzecz jasna widziałam policjantów w TV (wiadomości plus seriale, tajwańskie AT jest bohaterem bardzo popularnego telewizyjnego patrzydła /ruchomy odpowiednik czytadła/, z którego wynika, że głównym zadaniem i celem tej ciężkiej służby jest romansowanie i rozwiązywanie konfliktów wewnątrz własnego małżeństwa tudzież rodziny). Pierwszy pół-oficjalny – gdy Młodociany zarobił mandat w bonusowej stawce z uwagi na to, że udawał ABC, ale się liczy, bo robiłam tylko za tło i uwiarygodnienie bajery. Rzecz jasna, zdarzyło mi się zauważyć także policjantów podczas wykonywania obowiązków służbowych - czyli przejeżdżających obok lub uzupełniających kajeciki.
Tajwańscy policjanci poruszają się radiowozami Mitsubishi, bez kraty i pleksy, ze skórzaną tapicerką (ewentualnie mogłaby to być dermoszpanka, ale zdecydowanie nie plastikowe kanapy) plus obowiązkową firanką na zagłówku. (Młodociany tłumaczył mi, że są stare i brzydkie, normalnie wieś i wstyd, siara z porutą, nie rób Majia zdjęć, nie kompromituj policji mego kraju… He he – jakby się przejechał polskim Poldkiem, Transporterem albo Oplem Hau-Astrą to by szybko zmienił zdanie… Aczkolwiek on żyje w przekonaniu  że u nas policja to się li i jedynie luksusowymi markami, takimi jak słynne primaparilisowe Porsche lub jak najbardziej prawdziwe Alfa Romeo 159 ) Do tego mają jeszcze helikoptery oraz skutery, i nie jest to jakiś obciach czy śmiech na sali, że się gliniarz porusza pierdziawką na sygnale. W Polsce by chyba taki „lotny oddział” zabito śmiechem i celnymi strzałami z sarkazmu, aczkolwiek na Tajwanie, wobec korków na dziesięciopasmowych autostradach* i ogólnego wyje**nego na pojazd uprzywilejowany na sygnale – są bardzo szybkim i skutecznym środkiem transportu. Tajwańczycy jeżdżą zwyczajowo niczym ostatnie pipy, ale gdy w tylnym lusterku zamajaczy się karetka, to zmieniają się w ociekających testosteronem terytorialnych samców i samice alfa i łaskawie odsuwają się w ostatniej chwili… Ale  to też  tak o tyle o ile,  aby czasem nie utracić swojego z trudem wywalczonego postępu o pół metra asfaltu do przodu… Więc karetka musi na łaskawego pana zatrąbić i zapipczeć ze trzy razy, a potem manewrować na odległość włosa od karoserii przeciwnika… Już rozumiem, czemu ichnie karetki mają takiego wyjca, że stać obok się nie da. Naprawdę, w tym wypadku Kraj nad Wisłą zdecydowanie przoduje w dziedzinie uprzejmości i kultury na drodze. Tajwan jest daleko za Murzynami…
Policyjne patrole są na ulicach widoczne – radiowóz porusza się bowiem z cały czas włączonym kogutem/błyskami, bez syreny. Trasę wyznaczają panom policjantom słupy meldunkowe, na których w takiej szafeczce schowana jest książka, którą pan policjant musi okrasić podpisem w wyznaczonym czasie, że tu był, a nie spał w krzakach pod mostem. Zawód: policjant nie jest może jakoś super wynagradzany, ale na brak chętnych nie można narzekać tutejsza Akademia Policyjna. zarobki lokują się powyżej średniej krajowej, a niebagatelne znaczenie dla kandydatów ma fakt, iż jest to profesja o wysokim społecznym prestiżu. No cóz. Polskie gimbazy z pokolenia JP tu nie dotarły, ogólnie policjanta się raczej szanuje – ale to kwestia kultury tutaj.
Wczoraj zaordynowałam Młodocianemu- przerwa w deszczu, jedziemy na obiad i kawę. Nie ujechaliśmy za daleko, bo zaraz po przekroczeniu Mintsu (czyli pobliskiej główniejszej arterii) po skręcie w boczną uliczkę musieliśmy hamować  Drogę zastawiało nam ustawione na skos auto osobowe, dostawczak oraz leżący na asfalcie skuterek z dwiema dziewczynkami, usiłującymi się spod niego wygrzebać. Innymi słowy- kolizja miała miejsce parę sekund wcześniej. Młodociany Ajfon włąsnie okazał się padnięty, więc jego pan kazał mi wygrzebać moją mało używaną cegłóweczkę  i zadzwonić na 110 (czyli policję/pogotowie/straż pożarną w jednej centrali), a sam poleciał ratować dziewice z opresji.
Stałam jak klępa z komórką w ręce, bowiem żywię wielki i uzasadniony lęk przed rozmową po chińsku z obcymi, nie znanymi mi osobami, którym w razie potrzeby nie będę mogła w języku migowym doprecyzować o co mi chodzi. Młodociany mnie zagrzał do czyny subtelnie niczym tur:
- No i czego się gapi? Bierze i dzwoni, ale już!
- Ale … Ale… Ale… Jak? po chińsku?
- Po tajwańsku jak potrafisz też da radę, też zrozumieją, rusz się kobieto! Umiesz już zamawiać żarcie i kolę ,opowiadać o swoim kraju oraz odpowiadać w miarę składnie na zadane pytania z puli ogólnej, i pytać o drogę po wsiach, a nawet nawiązywać znajomości ze starszymi panami siedzącymi na grillach w celu zrobienia zdjęć, to wezwanie pogotowia będzie bułką  z masłem!
No właśnie. Nie było, ale też nie było aż tak skomplikowane, jak by się mogło wydawać. Grzecznie sie przedstawiłam, powiedziałam, że był wypadek, samochód i skuter, że są dwie dziewczynki poszkodowane, jedna ma rękę a druga nogę z problemem, że ja nie widziałam co się stało ale jestem teraz na miejscu, podałam adres i wytłumaczyłam jak dojechać. Młodociany zawisł nade mną jak sęp i bezczelnie podsłuchiwał. Pani z dyspozytorni od mojego „Nihao” czyli dzień dobry, a nawet już chwile wcześniej wiedziała, że nie jestem Tajwanką, a obcokrajowcem,  więc mówiła powoli i wyraźnie. Poleciła między innymi zrobić zdjęcia i w miarę możliwości odblokować ulicę, oraz zabezpieczyć dziewczyny na jezdni, żeby ich ktoś czasem nie przejechał (fakt, z prawa lewa i środkiem, chodnikiem i między tarasującymi autami śmigali Tajwańczycy na skuterkach, nawet nie zwalniając, mało brakło a ja też bym dołączyła do poszkodowanych!).
Skąd pani wiedziała, że do mnie pomału i kwadratowymi literami trzeba? Tajwańskie telefony są rejestrowane przed aktywacją, więc strażakom, szpitalom, policjantom, placówkom urzędowym a nawet zwykłym ludziom wyposażonym w odpowiednią aplikację/usługę na telefonie. Domyśliła się więc, iż Magdalena Dwojga Imion i Długiego Nazwiska nie pochodzi z Pięknej Wyspy, albowiem tutejsi rodzice mają nieco więcej przyzwoitości podczas wymyślania imion dla swoich dzieci, i liczą się z tym, że jakiś Tajwańczyk biedny będzie je kiedyś musiał czytać, stąd imiona jedno-dwu-max trzy sylabowe w przypływie większego szaleństwa oraz nienawiści do krajanów.
Pani zadała mi jeszcze dużo innych, bardziej skomplikowanych pytań, wykraczających już poza moją znajomość chińskiego (medyczne tematy zaczynają mi się na gorączka, ból głowy/ucha/brzucha i kończą na grypie, więcej nie opanowałam), więc słuchawkę oddałam Młodocianemu. chwilę później zadzwonił telefon, zgłosił się szpital i komisariat, sprawdzając – czy to aby na pewno ja wzywałam pomocy i żeby powtórzyć im adres. Po ok 5minutach od pierwszego telefonu przyjechała karetka, potem druga, sanitariusze zebrali z asfaltu obie dziewczynki (jedna z brzydko rozciętym kolanem, druga z wybitym barkiem) i udzielili im pierwszej pomocy (dezynfekcja i oczyszczenie rany tudzież prowizoryczne obandażowanie reki). Pojawiła się także trójka funkcjonariuszy, w tym kobieta, mnie obrzucili z lekka spode łba, po czym, udali się zbierać zeznania od innych, a końcu ode mnie, jak już im ktoś powiedział, że ja coś niecoś daję radę. Ale i tak podeszli do mnie ze sporą pewna taką nieśmiałością.
Oczywiście na obiad z kawą nie zdążyłam - jak tylko karetki odjechały, zaczęło padać od nowa i nici z miłej przejażdżki do grill chaty na wieprzowinkę z ryżem oraz na kawę z lodami. Pocieszyłam się pobliskim  curry i ciastkami z budyniem, po czym poszłam spać, wytyrana deszczem.
Dziś rano- czyli dzień później po całej historii około godziny 9 dzwoni telefon. Pan w języku zbliżonym do angielskiego po-wo-li- i wy-raź-nie (tak naprawdę średnio wyraźnie,ale plus za dobre intencje, które przegrały z chińską fonetyką nałożoną na angielski) pyta czy rozmawia z panią Maa keda rena (tu wygulgotał coś, co pewnie było dwojgiem imion i długim nazwiskiem), która wczoraj dzwoniła na policję. Tak, odpowiedziałam  a o co chodzi? Tu pan się z lekka zacukał, więc przeszłam na chiński. Pan ma pytanie. Czy ja zadowolona jestem z obsługi  (jakby to nie brzmiało…) Powstrzymałam ironię i sarkazm, nie tłumaczyłam panu, że to nie mnie obsługiwano. Pan głosem robota czytał w angielskiemu-podobnym języku pytania, potem jeszcze raz po chińsku a ja miałam mówić TAK/NIE i tTAK-NIE w skali od 1 do 5. Bo tutejsze komisariaty mają odgórnie wprowadzoną politykę kontroli jakości, i każdorazowo po przeprowadzonej interwencji osoby wzywające (i prawdopodobnie osoby biorące udział w zdarzeniu, ale głowy nie dam) są proszone o wyrażenie swojego zdania na temat na przykład: jakości postępowania, kultury osobistej policjantów, atmosfery, profesjonalizmu, chęci pomocy, szybkości reagowania, zaangażowanie w sprawę itp. Kontrola jest obligatoryjna, i komisariat dzwoni do skutku, ewentualnie prosi o oddzwonienie (osoby z zagranicznymi numerami, lub przebywające za granicą). A wszystko to, aby policja działała lepiej, ku radości obywateli. Ciekawe, jak taki system kontroli sprawdziłby się w Polsce?
Ponieważ rzecz działa się podczas przerwy, na kolejną lekcję się nieco spóźniłam. Nauczycielka Zheng spytała – co to za rozmowę prowadziłaś, Majia? Nowa praca?Sprawy rodzinne? Chłopak?
- Nie, policja… – odpowiedziałam.
- O! – Skomentowała krótko. – A po jakiemu rozmawialiście? (jakby nie słyszała, stojąc tuż obok…)
- Najpierw po angielsku, bo mój chiński nie jest zbyt dobry. Ale szybko wyszło, że angielski policjanta jest jeszcze gorszy, więc przeszliśmy na chiński…
- No tak… Angielski policjantów na południu jest faktycznie … Pozostawia sporo do życzenia, bo na przykład w Tajpej (nauczycielka pochodzi z Tajpej) policjanci muszą mówić płynnie w języku obcym, do wyboru japoński, angielski, niemiecki, hiszpański i inne… Ale to dlatego, że w Tajpej mieszka więcej ludzi i jest większa konkurencja w każdym zawodzie, także policjanta. A tak, w Kaohsiung do koleżanki Majii dzwonił policjant mówiący najlepiej z całego komisariatu po angielsku, a i tak trzeba było po chińsku. I właśnie dlatego powinniście jak najwięcej ćwiczyć mówienie po chińsku!
dziesięciopasmowe autostrady – pojawiły się w wywiadzie z Tytusem, który na Tajwan przyjechał prawie rok temu, nie mówi po chińsku ani słowa poza - herbatę z kulkami proszę i” pu cy tao”, czyli nie wiem. Natomiast wywiadu udzielił, i trochę go fantazja poniosła. Ogólnie ma chłopak trochę racji – Tajwan to fajne miejsce, ale… Dziesięć pasów to na autostradzie tu będzie chyba tylko na dojeździe do bramek, ewentualnie na zjazdach i to licząc z obu stron (ale i tak lepiej niż w Polsce z jakością i ilością dróg), Miesiąc Duchów na pewno nie wypada w październiku, wi-fi na skwerze ciężko złapać (chyba,  że mowa o wi-fi komercyjnym np na lotnisku, za które się płaci, ewentualnie mowa o tanim internecie w komórce, który tu mają wszyscy za grosze), fantastyczne parki w starszych dzielnicach mają wielkość ogródka przy balkonie ( w nowszych jest trochę lepiej, ale w Tajpej mimo wszystko metry2 są na wagę złota i diamentów, więc tereny zielone nie są super wielkie), zanieczyszczenie powietrza jest w normie po deszczu lub tajfunie(w Tajpej więcej pada, więc bardziej zbija smog w dół, ale i tak jest to „wysoka” norma), ognisk w Miesiącu Duchów nie pali się na ulicy a w specjalnych piecykach – i nie o ognisko tu chodzi, a o spalenie przedmiotów ofiarnych dla duchów itp. Tajwan usunięto z ONZ nie na wniosek ChRL (która wtedy członkiem ONZ nie była), a na wniosek USA zmieniono reprezentację „jednych Chin” w ONZ z Republiki Chińskiej na Chińską Republikę Ludową, i tak dalej.
Wywiad z Tytusem polecam mimo błędów merytorycznych przeczytać – przede wszystkim dla zdjęć, ale raczej odradzam brać go za rzeczowe źródło. W kręgu wtajemniczonych te autostrady stały się popularnym synonimem szczególnego wykwitu fantazji i optymizmu… W każdym razie, optymistyczny Tytus klimat wyspy opisał w miarę realnie… Witamy na Pięknej Wyspie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...