niedziela, 14 lipca 2013

Po Tęczowym Moście – Seediq Bale: Warriors of the Rainbow

Zanim Tajwan zaczęli kolonizować Chińczycy, Holendrzy i Portugalczycy, Piękna Wyspa była ostoją ludu pochodzenia Austronezyjskiego – zwanych współcześnie Aborygenami Tajwańskimi. Ciemnośniadzi, wielkoocy wytatuowani łowcy, rolnicy  i rybacy odkryli bezpieczny sposób żeglugi – w dłubankach z bocznymi pływakami i katamaranach – i wyruszyli dalej, na Filipiny, przez Indonezję w stronę Papui a nawet Australii. Tak mówi jedna teoria – inna zaś, że migracja odbyła się w drugą stronę (i tę podają przewodnicy w rezerwatach oraz muzeach). 

Jak by nie było – obecnie na wyspie mieszka obecnie 14 plemion  原住民yuánzhùmín, czyli Aborygenów. Plemiona liczą sobie od kilkuset do stu kilkudziesięciu tysięcy członków, posługują się swoimi językami zupełnie niepodobnymi do chińskiego, mają swoje święta, pokazy, uroczystości…
Dawniej każdy mężczyzna i kobieta miał oprócz mniej lub bardziej bogato zdobionych strojów – tatuaż. Męskie (całkiem przystojne zresztą) twarze zdobił pionowy wzór od czoła do brody, kobiety zaś tatuowały sobie geometryczny deseń na policzkach, wzdłuż szczęki. Taka ozdoba przeznaczona była dla wojowników, którzy zabili przynajmniej jednego wroga, lub kobiet biegłych w sztuce tkackiej. Obecnie tatuaż nakleja się turystom, nawet o tak lewych rękach jak ja…
Żyjący w mniej dostępnych rejonach kraju (w dużej części w górach, na wysepkach po zachodniej stronie głównej wyspy) Aborygeni odnosili się bardziej niż sceptycznie do kolonizatorów. Wzniecali mniej lub bardziej spektakularne powstania – anty holenderskie, antychińskie i antyjapońskie, co doprowadziło do zdziesiątkowania populacji, oraz starcia niektórych plemion z powierzchni ziemi. Przytaczałam już smutną historię Jaskini Czarnych Duchów, o plemieniu zamieszkującym kiedyś koralową wyspę Xiao Liu Qiu. Jednak – poza dobrotliwym wujaszkiem Czang Kaj Szekiem, który Aborygenów przerabiał na Chińczyków uparcie, wytrwale i nie szczędząc energii – największe zasługi w „rozwiązywaniu kwestii rasowej” mieli Japończycy, którzy poza tym, że produkują wesołe kreskówki dla ludzi w każdym wieku, są też wrednymi nacjonalistami z zaszczepianym od kołyski metodycznym okrucieństwem.
Gdy w XIX wieku  na mocy traktatu z Shimonoseki, kończącego długą i krwawą wojnę Chin z Japonią – Tajwan dostał się w łupie zwycięskiemu Imperium Wscodzącego Słońca, cesarska administracja zaczęła peryferyjną wyspę cywlizować na swoją modłę. Wychodzącą z głębokiego średniowiecza i szogunatu Japonia epoki Meiji wprowadziła wiele zmian na zapyziałej prowincji. Pobudowano nowe gmachy, koleje, drogi, miasta. Oraz oczywiście butem i knutem uczyła lokalną ludność japońskiej punktualności, języka i kultury…
No właśnie – drogi. Drogi planowano poprowadzić przez lasy i góry, przez terytoria plemienia Seediq.
 Z właściwym dla kolonizatorów taktem i delikatnością Japończycy rozpoczęli usuwanie „przeszkód” w postaci rdzennych mieszkańców. Część przesiedlili, część wybili, część upili (czyli skopiowali amerykańską strategię wobec Indian) – i budowa traktów posuwała się przez niedostępne dotąd tereny -między innymi Wąwóz Taroko. Po więcej wiadomości i zdjęć odsyłam do Kury w azjatyckiej kuchni - jej zdjęcia są znacznie lepsze niż moje, bo kiedy ja tam grasowałam, akurat padało, więc majestat gór zniknął w buro-siwej mgle z mżawką i chmurami. Notabene, ten niedokończony most – to dzieło Japończyków, którzy poddali się dopiero po czwartym tajfunie zrywającym przęsło…
Legenda mówi, że prawdziwi wojownicy nie umierają, a odchodzą do krainy duchów po tęczowym moście, i tam mogą spotkać swoich druhów i rodziny – ale taki zaszczyt spotyka tylko prawdziwych wojowników. Tych, którzy zasłużyli na tatuaż, którzy zgodnie z tradycją plemienia Seediq zdobyli głowę wroga, tych którzy walczyli. Tymczasem pod japońską okupacją duch wojowników zaczął zanikać, wyrugowany razem z kulturą autochtonów. W 1930 roku jednak mieszkańcy jednej z aborygeńskich wiosek ruszyli z wodzem Mona Rudao przeciwko znienawidzonym okupantom.
O tym opowiada film porównywany z Braveheartem – Seediq Bale (trailer – KLIK), tajwański kandydat do Oskara w kategorii filmów zagranicznych. „Incydent Wushe” w sposób nieco udramatyzowany przedstawia w dwóch częściach desperacką walkę kilku setek Aborygenów z japońską machiną wojenną. Nie jest to film łatwy i przyjemny, od walki głównego bohatera o dzika zamieszczonej w czołówce, po ostatnią, 276 minutę. Film bowiem złozony jest z dwóch części (aczkolwiek z myślą o widzach zagranicznych udostępniono też krótszą wersję jednoczęściową, trwającą tylko 155 minut) – Flaga Słońca i Tęczowy Most. Choć- jak każda produkcja mająca w temacie wojnę (poza komediami typu Allo Alo czy Złoto dla Zuchwałych) -jest smutny i szary, w dodatku epatujący okrucieństwem (ani jedna ani druga strona do łagodnych nie należała) – obejrzeć go warto… W tle smutnej historii sączy się niezwykła muzyka, a dramatyczne wydarzenia rozgrywają się w rajskich plenerach.
Wpis ten układałam, siedząc pod zupełnie innym tęczowym mostem, w scenerii mniej majestatycznej ale wcale nie mniej urokliwej, w miejscu gdzie Aborygenów nigdy nie było (ewentualnie jako turyści). Patrzyłam w niebo rozpłomienione feerią sztucznych ogni, i tak nagle ukłuła mnie smutna myśl. Najpierw o tych, którzy kanonadę fajerwerków kojarzyć zawsze będą nie z zabawą i westchnieniami zachwytu, ale z wojną i wybuchami pocisków, a potem – gdy zerknęłam w bok i w oko wpadł mi podświetlany łuk z literami ogłaszającymi dumnie nazwę miasta – fragmenty chińskich znaków wyglądały jak sylwetki małych ludzików, wędrujących po tęczy…

36 komentarzy:

  1. Niestety, Republika chińska to jedno z państw, które, znalazłszy się pod groźbą ataku silniejszego sąsiada nie zdało egzaminu z demokracji, a wąsaty marszałek Czang ma na sumieniu setki ludzi, strzelanie przez policję do obywateli, cenzurę, 50letni stan wyjątkowy oraz przymusową sinizację Aborygenów. Podobnie było w Korei Płd- tam tęż rządziła wiele lat junta wojskowa

    OdpowiedzUsuń
  2. Wąsatego wujaszka Czanga wyjątkowo nie lubię.
    Akurat jeżeli chodzi o genezę wprowadzenia stanu wojennego na Tajwanie to jest to sprawa znacznie bardziej skomplikowana niż "zagrożenie ze strony..."
    Sami Tajwańczycy zaś mają do Czang Kaj Szeka (który tu pod tym imieniem znany nie jest zupełnie) stosunek mocno zróżnicowany, od uwielbienia po silny sceptycyzm. Powiedzmy że sytuacja nieco zbliżona do opinii o Marszałku Piłsudskim, a na Tajwanie dość dobrze obrazuję ją banknot 200 kuaiowy (nasze ok 20-25zł). Istnieje taki, z wąsatym i dobrotliwie uśmiechniętym wujciem Czangiem, aczkolwiek w obiegu go nie uświadczysz. W transakcjach gotówkowych wśród wydawanej reszty dominuje "Ojciec Narodu" który na wyspie Tajwan nigdy nie był - Sun Yat Sen. Ale Czang Kaj Szek jako ojciec państwa "Republika Chińska tymczasowo zlokalizowana na Tajwanie" ma swoje miejsce na walucie i ma też urządzone z rozmachem mauzoleum, obowiązkowy punkt wycieczek do Tajpej (w którym to mauzoleum odmówiłam wizyty z uwagi na opinię o CKS i w odpowiedzi zaliczyłam gigantycznego focha lokalsów).

    Republika Chińska jest uważana za "pierwszą azjatycką demokrację"... A to że tak naprawdę 3/4 Azji było, jest lub będzie rządzonę przez jakąś juntę - to po porostu lokalna tradycja, taka jak jedzenie pałeczkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to w ogóle jak na Tajwanie zwą tego antypatycznego wąsatego generalissimusa, że się z ciekawości spytam?

      Usuń
    2. Jiang Jieshi to orygimalna wymowa, z której Na Zachodzie ukuto Czang Kaj Szeka. Z kolei ulice imienia CKS które są w każdym mieście opatrzone są tabliczkami z krótkim acz wymownym中正. Podobnie ma się sprawą zSun Yat Senem który pod tym imieniem zupełnie nie jest znany bo wszyscy kojarzą ZhongShana -中山.

      Usuń
    3. Jiang Jieshi to orygimalna wymowa, z której Na Zachodzie ukuto Czang Kaj Szeka. Z kolei ulice imienia CKS które są w każdym mieście opatrzone są tabliczkami z krótkim acz wymownym中正. Podobnie ma się sprawą zSun Yat Senem który pod tym imieniem zupełnie nie jest znany bo wszyscy kojarzą ZhongShana -中山.

      Usuń
  3. A film oglądałem dwa razy (skróconą wersję europejską, która ma 146min) i niesamowicie mi się podobał, chociaż jest w nim pewna ilość patosu, i jest mocno antyjapoński (ale to nie powinno dziwić, skoro Japończycy w Chinach sprawowali się niczym UPA na Wołyniu, nie wiem czy słyszałaś o Jednostce 731?). Pewien zachodni bloger porównał filmowych Seediq do Spartan z pod Termopil, i faktycznie jest w tym coś, Słyszałem też, że "Seediq Bale" rozkręcił na Tajwanie falę turystyki i chęć poznania nieco blizej niz przez muzykę i tańce tubylczej ludnosci, Może ty, jako "tamtejsza" coś o tym wiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pamiętaj że podczas wojny wyspa Tajwan była częścią imperium japońskiego i wielu starszych Tajwanczykow znacznie lepiej niż po chińsku mówi po japońsku.

      Co Sediq Bale i jego wpływu na turystykę... Taroko i inne aborygeńskie wioski są stałym punktem wycieczek. Moinznajomi rzecz jasna obowiązkowo podniecali sie tym filmem itp ale jakiejś wielkiej chęci poznawania kultury aborygenskiej nie zanotowałam. Myślę że można to porównać do wpływu filmu Papusza na polskie zainteresowanie kulturą romską.

      Usuń
    2. Ją bym porównała Aborygenów z plemienia Seediq do powstania w getcie warszawskim... Ale to moje zdanie.

      Usuń
    3. Może i masz rację... Im wszak chodziło o godną śmierć jako wojownicy, a nie o jakikolwiek cel strategiczny, np. wyzwolenie

      Usuń
  4. PS Nie wiem czy kiedyś zauważyłaś, ale Mouna Rudao jest na 20- kuaiowej (20- dolarowej?) monecie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ale to dosyć rzadka moneta. Może że dwa razy miałam ją w ręku.

      Taka moneta z Mona Rudao jest za to łatwa do kupienia w formie pamiątki za 100 kuaiow (breloczek do kluczy w kształcie mapy Tajwanu z wprawiona monetą) w każdym sklepie papierniczym:) co tłumaczy jej niską dostępność w obiegu.

      Usuń
  5. A właśnie, jeździsz często (?) na Filipiny, więc myślałem że może cię to zainteresuje. Otóż Filipińczycy także mają swojego Monę Rudao. Nazywał się on Lapu Lapu i rządził wioską Mactan w regionie Visayas. W 1521 zabił Ferdynanda Magellana gdy ekspedycja tego ostatniego wylądowała na Filipinach. Po latach filipińska propagadna (szczególnie aktywna za rządów Marcosa) zrobiła z wodza Lapu Lapu bohatera narodowego a z Magellana wrednego hiszpańskiego kolonizatora, co oczywiscie nie jest do końca prawdą. Na Filipinach wystawia mu się takie oto pomniki https://en.wikipedia.org/wiki/Battle_of_Mactan#/media/File:MactanShrineStatue2.jpg

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz wyjazd na Filipiny to niezbyt dobry pomysł, pora deszczowo tajfunowe dengowa. Ale mam plan żeby w styczniu/lutym wyskoczyć na dłużej i właśnie w rejon Visayas. Będę miała szansę blysnac elokwencją :)

    Filipińczycy są w sumie spokrewnieni z tajwańskimi Aborygeńskie, najbliżej z rybakami z Wyspy Orchidei (Tao/Yami)...
    Ale tak naprawdę takiego "X-janskiego Mone Rudao" można znalezc w każdej kulturze i kraju. Nawet w Polsce -pierwszy który mi przyszedł na myśl to Józef Kuraś Ogień, a jakby się uparl to więcej paraleli biograficznych dałoby się wyszukac, cofając się w czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak tam będziesz spytaj tubylców o Lapu Lapu, ciekawe co ci powiedzą :)

      Usuń
  7. Też racja. Każdy prawie kraj ma takiego bohatera ludowego. A pokrewieństwo z Aborygenami mają w zasadzie wszystkie ludy austronezyjskie, od Filipin i Malezji aż po Tahiti i Nową Zelandię, czy nawet Madagaskar (tak, to prawda spora część Malgaszy wygląda wyjątkowo nie-afrykańsko). A kto wie czy nie dopłyneli nawet do Ameryki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo u podstaw wszystkich plemion i ludów oceanu spokojnego stoją tajwanscy aborygeni. Nawet w cholernie dalekim Palau tubylcy mówią w jakims aborygenskawym dialekcie i kulturowo też wykazują sporo podobieństw.

      No ale w końcu Thor Heyerdahl udowodnil że na slomianej tratwie da się przepłynąć ocean, to czemu drewniane czółno by miało nie dać rady :)

      Usuń
    2. Trochę się Majio zagalopowałaś, bo ludy Melanezyjskie (Fidżi, Tonga, Nauru), Papuasi z N.Gwinei i aborygeni australijscy z ludami austronezyjskimi nic wspólnego nie mają, a wszak też zamieszkują Pacyfik

      Usuń
    3. I tak i nie. W Oceanii nie byłam, przelot na takie Nauru czy Kiribati to nie jest jednak wyprawa na studencką kieszeń i długi weekend. Więc ciężko mi bronić jakieś tezy o której mam pojęcie tylko z literatury i programów NatGeo.

      Tak do końca nie istnieje jedna wersja w którą stronę i jaką trasą płynęli owi aborygensko-tajwańscy odkrywcy. Jedni twierdzą że od Australii w górę, inni że od Japonii w dół.
      Ale zgoda - na podstawie tego co wiem (a wiem pobieżnie, bo z antropologii z etnografią regionu to przejrzałam baaardzo pobieżnie trylogię Bronisława Malinowskiego) - się zagalopowałam w Oceanię.

      Za to obecnie Fidzi, Tonga i Nauru (oraz Palau i parę innych państw wyspiarskich) nadrabia błędy przodków i zacieśnia więzy z Tajwańczykami (tym razem w wersji Han lub ewentualnie Hakka) na potęgę...
      Wynika to z faktu że niewielkie państewka potrzebują dużo kasy, a Tajwan mający całkiem niezłe PKB potrzebuje choć szczątkowego poparcia w gronie ONZ, więc "dyplomacja dolarowa" ma się całkiem prężnie. Tajwan płaci za hodowle ryb pacyficznych (hodowla, którą zarządza mój kolega na Palau jest w całości zasponsorowana przez Tajwan właśnie) i inne "strukturalne inwestycje" typu Parlament Palauański - a w zamian za to może postawić sobie ambasadę.

      Usuń
  8. PS Wspomniałaś o dendze, słyszałem że na Tajwanie też można ją złapać, czy miałaś z nią kiedyś do czynienia? Ponoć jakis miesiąc temu na południu (chyba w Pingtung) była jakaś epidemia dengi, ponoć z przypadkami śmiertelnymi. Wiesz coś o tym?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oficjalnie na Tajwanie dengi nie ma. Jadąc tam pierwszy raz przezylam na miejscu zonka bo w ogóle nie było słowa na ten temat np na stronie WHO, czy Biura Tajpej, a tu filipińska zakonnica mnie oswiecila że owszem denga jak wół grasuje.
      Nieoficjalnie albo mniej oficjalnie- na południu Tajwanu jest to endemiczny element środowiska i po prostu sobie jest.
      I co roku na wiosnę (no dobra, kwiecień/maj) jak się już wylegna małe głodne komarki w gustownej paseczki - jest akcja Denga. Tak jak w Polsce jest akcja grypa. Ajuz Pingdong jako województwo (czy inny shire) wilgotne górzyste zarośnięte i średnio zaludnione za to najbardziej południowo zlokalizowane - jest naturalnym rezerwuarem denga komarów.
      Sama nie chorowalam, ale owszem paru znajomych wylądowało w szpitalu. Z czego jeden naladnyc kilka tygodni (potem był bek i popłoch bo trzeba było zapłacić za leczenie....).
      W zeszłym roku się zrobiła lekka panika dopiero gdy pojedyncze przypadki odnotowano w Tajpej, wśród osób które nie wyjeżdżały poza aglomerację. Wtedy owszem w wiadomościach trabiono że uwaga na komary i takie tam, co w radosnym Kao zlano totalnie.

      Usuń
    2. A przypadki śmiertelne to zazwyczaj po drugim lub kolejnym zainfekowaniu. Pierwsze jest raczej lajtowe (to też zależy kto choruje).znam kolegę który dopiero w Polsce dowiedział się że miał denge... Ale i znam koleżankę co spędziła tydzień na OIOMie tamtejszym w totalnym matrixie.

      Usuń
    3. Poza tym podzielam twoją opinię dot. Japonii (choć pluję trochę we własne gniazdo, bo sam uczę się japońskiego). Do dzisiaj ten kiszony przez lata od '45 roku nacjonalizm pozostał i teraz wychodzi na wierzch, czego dowodzą wyskoki premiera Shinzo i wymachiwanie szabelką w kierunku wszystkich dookoła.

      Usuń
    4. Podziwiam. Ją się poddalam z nauka na etapie czasu przeszłego od przymiotnikow...

      Usuń
  9. E tam to nie jest takie złe. Najgorsza jest katakana :) A chiński to niby łatwiejszy ze swoimi tonami na których łamię sobię język?
    Chciałem cię jeszcze o coś zapytać a propos aborygenów. Otóż dane na temat tego jak im się wiedzie dostępne w necie są najczęściej przestarzałe o +/- 10 lat i są skrajnie rozbieżne. Od informacji o tym że wiedzie im się nieźle, mają własne programy w radiu i TV, są obecni w mainstreamie i , cytując jeden z artykułów "it's cool to be aboriginal" do przygnębiających obrazów pijaństwa, narkomanii, prostytucji, wynaradawiania, ubóstwa i ogólnego syfu. Wiem że w Kao nie ma dużo aborygenów ale ty jako "tamtejsza" moze coś wiesz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dla mnie katakana i hiragana były do przejścia. Kanji do ktoregostam levelu JPT tez. Ale czas przeszły od przymiotnika natchnal mnie refleksja w skrócie określana jako WTF i po poważnym przemysleniu sprawy stwierdziłam że chiński nie może jednak... Osobną kwestia było to że kiedy starała się o stypendium i w w ogóle wyjazd na wymianę to moja szkoła miała tylko Tajwan albo Egipt (nie ogarniam tej kuwety) a jakiekolwiek wyjazdy do Japonii były pod wielkim znakiem zapytania odsunięty w czasie z powodu awarii elektrowni w Fukushimie. Potem zaś mając równolegle japoński i chiński w ramach zajęć stwierdziłam że na japońskim muszę położyć lage bo oszaleje z nadmiaru szczęścia:)

      Ps na Tajwanie też używają takiej pseudo kany czyli zapisu fonetycznego. Bopomofo się to zwie i jakoś z trudem i wielką niechęcią musialam przyswoic żeby moc pisać krzaczkami na komputerze.

      A co do Aborygenów... Wiedzie się różnie. Na pewno znacznie mnij Aborygenów studiuje - na mojej uczelni były że dwie czystej krwi Aborygenki i parę mieszanek na jakieś 20.000 studentów (ale to uczelnia prywatna, slono drenujaca kieszzen za czesne). Co do narkomanii i pijaństwa... Nie wiem, nie wciagalam się za głęboko w takie historię ale na pewno Aborygeni za kołnierz nie wylewaja. Na pewno też zuja betel na potęgę a prawdopodobnie i inne ziołowe i syntetyczne specyfiki nie są im obce. Na pewno więcej z nich jest robotnikami (na przykład pracę na wysokościach i roboty drogowe w górach to niemal 100% Aborygeni) niż prezesami korporacji. dość dużo znanych tajwanskich sportowców zwłaszcza koszykarzy i baseballistow jest pochodzenia aborygeńskiego, trochę jest też muzyków w mainstreamie.

      Na pewno za czasów Czang Kaj Szeka wszelkie aborygeńskie aktywności były mocno tępione podobnie jak posługiwanie się językiem innym niż chiński mandaryński.
      Obecnie trochę się ich promuje może nie aż tak że to superasnie być Aborygenem ale że bycie Aborygenem nie jest niczym wstydliwym. Przy czym specjalnych benefitow z racji bycia Aborygenem nie ma.
      Porownalałabym to sytuacji społeczności romskiej w Polsce, przy czym Aborygeni jednak są trochę lepiej odbierani i lepiej promowani.

      Usuń
    2. Wiesz, piszesz że pracują głównie na wysokościach i innych niebezpiecznych zadaniach i chyab wiem czemu. Otóż podobna sytuacja ma miejsce na Nowej Zelandii z, nomen omen wywodzącymi sie z tego samego pnia Maorysami. Oni mają jakiś nie wiem jak to nazwać, gen który wywołuje u nich potrzebę niebezpieczeństwa i adrenaliny- w końcu przez setki lat byli wojownikami, i także imaja się niebezpiecznych zajęć i stąd u nich taka wysoka przestępczosć (najwyższa w NZ). Może tajwańscy aborygeni maja podobnie- jako że byli ludem wojowniczym nie zdziwiłbym się, gdyby to była prawda

      Usuń
    3. Może. Ale kluczowe wg mnie jest to że ganianie z młotkiem po rusztowaniu jest dostępne bez specjalnej szkoły a już do np kierowania pociągiem trzeba na Tajwanie skończyć studia.
      Pisząc o wysokościach miałam na myśli raczej prace drogowe na górskich odcinkach, budowę i konserwację linii wysokiego napięcia i podobne rozrywki na wysokości 1500m npm i wyżej - a Aborygeni mieszkający na takich wysokościach nie maja problemów z wydolnoscia w innym ciśnieniu i innej zawartości tlenu w jednym oddechu. Chińczycy z nabrzeża ledwo dyszą, turyści cierpią na ból głowy a miejscowi hycaja jak sarenki z kiepem w zebac i pieśnią na ustach.
      Może i jakies zamiłowanie do adrenaliny i relikty kultury wojowniczej ma wpływ, ale może i zwyczajna predestynacja do zajęć jakich Chińczyk z klasy rządzącej się nie tknie nawet kijem.

      Z drugiej strony w takiej np Nowej Hucie przestępczość też jest wysoką, a nic mi nie wiadomo żeby blokersi mieli jakiś gen przodków wojowników. Raczej marne szansę na zdobycie nowego Iphona inaczej niż pospolita wyrwa a Merola inaczej niż dilerka, rozbojem na większą skalę albo wyludzeniem...

      Usuń
    4. A wiesz moze jak to jest u nich z ich jezykami? rozumiem że pewnie nie wiele wiesz na ten temat, bo w jakiś "Tajwan B" to się nie zapuszczasz, ale chciałem byś rozwiała moje wątpliwości, bo słyszałem że np. uczy się aborygeńskich języków w szkołach.

      Usuń
    5. PS Miałaś kiedyś okazję jeździć tajwańską koleją? Nie chodzi mi tu o THSR'kę tylko o tę zwykłą, zarządzaną przez TRA sieć, formującą niejako okrąg oplatający Piękną Wyspę. Jeśli tak, to jak oceniasz jakość, punktualność, czasy przejazdu (słyszałem że z Taipei do Hualien jest 3 godziny (SIC)) i konkurencyjność, a jeśli nie jeździłaś, to czemu?

      Usuń
    6. W szkołach na pewno jest Hoklo czyli tajwański dialekt,jako język dodatkowy w ilości chyba dwóch godzin w tygodniu (pieronski język bo tonów ma 10 za to nie ma swojego systemu zapisu). Na pewno jest też język Hakka (to ci Hakka od powstania tajpingów) więc myślę że w szkołach na terenach aborygeńskich są też jakieś zajęcia w ich języku. Mój zajomy ksiądz nawet msze odprawiał częściowo w języku Paiwan:)
      A w Tajwan B zapuszczam siew miarę możliwości ... Tylko mam mało znajomych w Taidong - Aborygeni nie studiują aztak licznie a z robotnikami komunikacja kończy się na helloi szerokich usmiechach mocno pod barwionych betelem

      Usuń
    7. Jezdzilam. Główni kategorii że HSR operuje na jednym odcinku, ale podróż z Kao do Tainan jest finansowo nieopłacalna szybkim pociągiem. A do Pingdong najlepiej wsiąść właśnie w kolejkę bo autobusy jeżdżą różnie a najczęściej wcale za to skuterynka to trasa dla kamikaze prowadzi, a ją jednak mam geny tatarskie a nie japońskie i skłonności samobójcze w regresie.

      Całe wschodnie wybrzeże nie jest objęte HSRem - za trudne warunki geologiczne, pogodowe i sejsmiczne (w Hualien trzęsie się codzienne, przez pierwsze paredni chodzi się jak po galarecie, a wszystkie tajfuny wala właśnie w brzeg po którym wąskim torowiskiem jedzie kolejka)

      Ale po podróży tajwańskim pociągiem rzekne rączki składając do bozi - daj nam panie coś w ćwierci tak zajebistego a bede co niedziela w dyrdy na sumę lecieć i w pierwszym rzędzie śpiewać:)

      Usuń
    8. Betel , o którym wspominasz, to chyba jest narodowa używka narodów Pacyfiku, bo żuje się go od Bangladeszu po Nową Gwineę

      Usuń
    9. Tam rośnie to co się ma marnowac :) ma działanie pobudzające, w mieszańce z innymi tajnymi składnikami rozgrzewa i działa przeciw pasożytniczo. Same korzyści, nic tylko jeść / zuc. A że uzależnia ? Drobiazdzek, dookoła miejsca na palmy dostatek to i braków w aprowizacji nie uswiadczysz. A że zeby ciemne? Akurat w tej stronie świata biel uśmiechu nie była w cenie, Azjaci raczej barwili paszczę na czarno brązowo, lśniąca klawiaturę rezerwując dla wieśniaków co ich ni stać na uczernienie...

      Usuń
  10. PS jak już jesteśmy przy językach, jeden z blogów który czytasz a konkretnie "Na wsi w Japonii" wygląda na napisany w malajskim albo indonezyjskim. te języki też Majio znasz :) ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wsi w Japonii był blogiem po polsku. Jakiś czas temu autorka Anna Ikeda usunęła go ze względów prywatnych a u mnie został na liscie i w sumie przez moje niedopatrzenie tam siedzi. Ale że aż taka bywała nie jestem w językach egzotycznych a tematyką nie jest aż taka kuszaca to go zaraz posle na wieś na ocean spokojny. Dzięki za przypomnienie

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...