poniedziałek, 9 września 2013

Lody w stylu Yabba-dabba-doo!

Tajwan powitał mnie wczesnojesiennym ochłodzeniem – czyli polskim lipcowym skwarem, który nie sprzyjał czemukolwiek. Nawet spać się nie dało, nie mówiąc o jedzeniu. Do upału dołączyło przestawienie czasu – na +6 godzin, czyli o śniadaniowej 8 rano dla mego żołądka był wciąż środek nocy, o obiadowej 14 – właśnie nabierałam ochoty na jakiegoś tościka, za to około północy fanaberie soków trawiennych niemal wysłały mnie na poszukiwanie czegoś z ziemniaczkami i koperkiem…

Jedyną rzeczą, którą łasuch Majia może pochłaniać w ilościach gargantuicznych o każdej upiornie parno-gorącej porze dnia, nocy, poranka i wieczoru – są lody. Tajwańskie lody (definicja już kiedyś tu była >>KLIK<<) – to coś bardziej w kierunku sorbetu niż klasycznych włoskich/gałkowych/kręconych/na patyku, z dodatkami dziwnymi bardzo lub nieco mniej. Znając moje upodobanie, Młodociany wyciągnął mnie do portu, na „lody muszlowe” – seashell shaved ice. Spodziewałam się czegoś niecodziennego – na przykład lepko-żelowatego, albo zakręconego jak ślimaczy domek, podanego w sposób niecodzienny i niekoniecznie smakowity (tajwańskie poczucie humoru jest nieco specyficzne, i żarciki bywają hermetyczne lub przyciężkawe, często nawiązujące ze do prozaicznych czynności fizjologicznych – także w kwestiach kulinarnych. Restauracja serwująca kupo-lody ma się ponoć całkiem nieźle… Bo tak, to są lody czekoladowe, serwowane w chińskich mini-kibelkach. Smacznego)
Restauracja mieściła się w piętrowym baraczku oklejonym muszlami, usytuowanym na zakręcie drogi prowadzącej do plaży Sizihwan i Uniwersytetu im. Sun Yat Sena, gdzie ruch autobusów, skuterów i aut prujących raźno w obie strony zaiste zapiera dech w piersiach. Zwłaszcza, gdy nie znalazłszy miejsca parkingowego po lewej, Młodociany zdecydował się szukać szczęścia po prawej – i na włosek minął się z ciężarówką, zgrabnie lądując tuż przed autobusem cisnącym przepisową 50-tką… aby manewr zakończyć niemal pod stopami chińskich turystów, którzy niczym nie speszeni minęli go jak gdyby nigdy nic. Okej… Aha… Mhmm… Uhu… Pozbierałam się z tylnej kanapy i na miękkich nogach wkroczyłam do muszlowego królestwa. Parter zaścielały muszlotwory – lampy wydziergane/ wypiłowane w półmetrowych konchach morskich ślimaków, lusterka i pudełeczka tudzież tzw drobne formy artystyczne pod postacią znanych z bałtyckich wakacji muszelkowych żółwików, plus inne „i oprysków, i szkodnika”. (obowiązywał zakaz fotografii, detali lamp brak – a zapewniam, że były niesamowite w precyzji wykonania i skomplikowaniu wzornictwa).
 
Starannie ukryte za stosami morskich bibelotów schody prowadzą na pięterko, a na pięterku w schłodzonej sali rozpoczęło się polowanie na stolik, bowiem ilość blatów z obowiązkowym plażowym akcentem stanowczo nie odpowiadała ilości amatorów „muszlo-lodów” i innego muszlo-żarcia. Do łapy dostałam menu, i rozpoczęłam kontemplację – po chińsku. Pomiędzy stojącymi w menu kawałami owoców (to dla cudzoziemców), galaretkami herbacianymi i „klasycznymi” czyli o smaku żelatynowym, kostkami fioletowego taro, zabójczymi perełkami i dżemem  truskawkowym znalazłam coś dziwnego – „łzy Hioba”, czyli, jak wyjaśnił zdziwiony kelner – takie jakby „cereal”, płatki zbożowo-śniadaniowe. Zabrzmiało złowieszczo, więc odpuściłam, bojąc się losu Hiobowego – a niepotrzebnie, gdyż łzawica ogrodowa jest według medycyny chińskiej cennym składnikiem żywności o działaniu przeciwzapalnym i przeciwrakowym. W Polsce raczej nieznana, chyba że na chińskich bazarkach lub pośród podróżników wegetarian.
A jak wyglądały owe lody muszlowe?
Ano, jak zwykłe tajwańskie lody, czyli masa kruszonego lodu, polana obficie syropem trzcinowym oraz sosem waniliowym, z usypaną górką kawałów owoców sezonowych, na szczycie uwieńczoną kulką lodów standardowych. Ślimaków w składzie nie zanotowałam. A dlaczego „muszlowe” te lody?
Bo zamiast w misce, podano je w muszli :D , dodając do zestawu łyżkę z połowy porcelanki tygrysiej. Całość zaś – zupełnym przypadkiem zaserwowano nam przy radosnych dźwiękach piosenki z kreskówki o jaskiniowcach>>KLIK<< - która do zastawy stołowej pasowała jak ulał :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...