czwartek, 5 grudnia 2013

O podróży pod równik - Odc. 2 Opowieści o Palau

Palau leży jakieś 2500 km od Tajwanu. To mniej więcej tyle, co z Oslo do Rzymu, lub z Oslo na norweską Daleką Północ typu Tromso (co tłumaczy, dlaczego Norwegowie z Oslo rzadko bywają dalej na północy niż w leżącym mniej więcej pośrodku kraju Trondheim z ruchliwym lotniskiem Vaernes). 
Oczywiście - lot musiał odbyć się ze stolicy, moje małe prowincjonalne Kao nie zasłuzyło sobie na luksus połączenia bezpośredniego z kurortem. Bo Palau jest kurortem - czego dowiedziałam się na etapie rezerwowania biletów. Znaczy - jest tam drożej niż na Tajwanie, i każdy człek lecący w tamtą stronę (Palau, Guam, Samoa, Tonga, Hawaje, Wyspa Wielkanocna) jest automatycznie traktowany jak bogol. No dobra, też uważam, że na Wyspę Wielkanocną nie trafiają biedaki.
Ogólnie to udało mi się trafić jak w Lotto... Rezerwowałam bilety w TransAsia, po czym dowiedziałam się iż niestety, odwołują połączenie w wybranym przeze mnie terminie, bo mają za mało chętnych. Ewentualnie mogą mnie przesunąć na inny termin, ale on też nie uzyskał żądanego obłożenia. W związku z tym linie TransAsia szarpnęły się dla mnie na dwukrotnie droższy bilet narodowego tajwańskiego przewoźnika - China Airlines :D... I był to szczerze mówiąc najdroższy jak dotąd lot w moim wykonaniu, droższy nawet niż taki z Polski tutaj... Plus jeszcze dojazd do Tajpej - najdroższa moja podróż wakacyjna jak dotąd...
 Tak wygląda samolot China Airlines (powyżej), a tak TransAsia (niżej), a na obydwu widać jakość krystalicznie czystego powietrza Kaohsiung - Xiaogang (czyli zagłębia hutniczo- przemysłowego)...

Zatem, jak już pisałam - załapałam się na jazdę HSR czyli pociągiem tak szybkim, że w Polsce takich się chyba nigdy nie doczekamy (na małym ekraniku pokazało się 248km/h max) bo szok mogłby zabić naszych kolejarzy. Odczyt prędkościomierza jest prezentowany do wiadomości ogółu po przekroczeniu 200 km/h, pociąg się nie tłucze (znaleźli sposób na to pi, czyli trzy z hakiem i ten hak co stukał), ogólnie podrózuje się miło - ale bez fajerwerków. No dobra, w porównaniu do PKP hmm... taaaak. Ciasteczek nie ma w cenie biletów (chyba że w biznessclass - bo tajwańskie HSR posiadają takową), przekąski są drogie, ale wypaśne na przykład mineralna w butelce w kształcie pociągu :D

Dotarłam do Taoyuan, stamtąd z dworca wpakowałam się w autobus na lotnisko, dotarłam tam z dużą rezerwą czasu - z uwagi na plany fotograficzne, między innymi słynnego samolotu EVA "Kitty" Air, obsługującego połączenie z ojczyzną Kitty White i nie tylko.



Niestety, z fotografowania nie wyszło mi nic, z uwagi na konstrukcję lotniska. Architekt przemyślał konstrukcję naprawdę z każdej strony, i w ramach proekologicznej tendencji oraz niebagatelnych oszczędności na klimie - wszelkie szklane powierzchnie zasłonił od zewnatrz czymś w rodzaju żaluzji. Logicznie zresztą - bo napaleńców chcących fotografować jest znacznie mniej, niż pasażerów szukających miłego chłodku w lecie (które na Tajwanie zajmuje lwią część roku), a klimatyzacja kosztuje i pośrednio zanieczyszcza środowisko. Zatem - jak widać, pergola się sprawdzi:


A to, co pozostało nieodsłonięte, czyli okna przy poszczególnych bramkach - niestety wychodziło (w tym konkretnym przypadku) na jakiś wybitnie peryferyjny kawałek pasa, gdzie raz na czas lądowało nudne jak flaki z olejem China Airlines i ewentualnie coś innego z łaski na okrasę (bo o uciesze mówić nie można). Kawałek dalej były ciekawsze linie - niebieskie Vietnam Airlines, Philippine Airlines ze słoneczkiem w ogonie, Garuda Indonesia - tylko wszystkie skrzętnie skryte za rogiem, i z okna zdjęć robić się nie dało, przejść tam zresztą też nie, bo to inny terminal.
Zatem obyłam się smakiem i przez brudne okno uwieczniłam co następuje:
 Jetstar, czyli tania wersja Qantasa z Australii. Inaczej - spółka córka do lotów budżetowych, w sam raz dla oszczędnych do bólu Tajwańczyków lecących na saksy do Krainy Kangurów.
 Mijanka, ale nie mam pojęcia z czym, bo skrzydło zasłania. Pewnie China Airlines.

A potem udałam się na przechadzkę, kontemplując wnętrze terminala, zaprojektowane z rozmachem, ale i pełne lokalnych akcentów.
Wiersz o podróży, czytać należy tradycyjnie, od prawej do lewej, czyli idąc. 
 Tajwan to kraina motyli i kwiatów. Gdyby ktoś wątpił - dekoracja o tym przypomni.
 Poczekalnia "herbaciana". Cała dekoracja misternie wypleciona z kolorowych sznurków.
 W macierzystym porcie "Kittilotów" nie mogło rzecz jasna zabraknąć tematycznego gejta z pamiątkami
 Znaczki kolekcjonerskie z florą, fauną i legendami można zakupić w kiosku obok, a potem wysłać list.

Lot był spokojny, cztery godziny szybko mi minęły bo moja sąsiadka szybko przemogła nieśmiałość na widok białasa - wydatnie pomogły jej w tym moje fiszki do chińskiego, którymi bawiłam się w trakcie lotu, więc mogła ze mną konwersować w swoim języku (bo angielski jednakowoż nie był jej mocną stroną...). Napawałam się widokiem oceanu prześwitującego przez chmury, podniebnego zachodu słońca - i odliczałam minuty do lądowania w Palau...
 Obowiązkowa focia ze skrzydłem. Czekamy na wolny pas. A za nami rosnie kolejka jak za kiełbasą...


CDN...

3 komentarze:

  1. Tak, wiem... Komentuję twój wpis sprzed prawie czterech lat... A co mi tam ;-) Na usprawiedliwienie: Twój blog odkryłem stosunkowo niedawno, i chwaląc sobie Twój pisarski styl oraz poczucie humoru czytam "od końca do początku".
    A zatem do meritum , które to pchnęło mnie z bycia anonimowym pasywnym czytelnikiem do aktywnego popełnienia tego komentarza: ten samolot, który to niby "skrzydło zasłania. Pewnie China Airlines" to samolot FedEx - co zresztą wyraźnie widać - czyli firmy kurierskiej, bardzo w niektórych częściach świata popularnej. Na lotniskach europejskich częściej można spotkac samoloty DHLu czy UPSa.
    Serdecznie pozdrawiając jednocześnie zapytuję, czy nieśmiało liczyć można na zwiększenie częstotliwości publikowania nowych wpisów?
    Piotr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz.

      Z publikowaniem nowych wpisów mam problem - to zresztą temat na osobny wpis, dlaczego. Mam nadzieję że w najbliższym czasie uda mi się dokończyć szkice które leżą odłogiem...
      Na lotniskach w Azji da się spotkać wszyyyyyyystko. Dosłownie. Ociekające złotem i nowością egzotyki z dalekich krajów, stareńkie i wytyrane maszyny niszowych przewoźników, nawet chlubę LOTu widziałam i wysepiłam Prince Polo z kabanosem :D

      Usuń
  2. Prince Polo z kabanosem? Rozmumiem z kreme czekoladowym, kakaowym, orzechowym... Ale to? Toż to paskudztwo być musi! ;-)
    Z niecierpliwością czekam na nowe wpisy, także ten opisujący, dlaczego nie możesz pisać :-D
    Do końca (a raczej początku bloga) jeszcze troszkę mi zostało, a potem najwyżej pójdę na odwyk :-(

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...