czwartek, 9 stycznia 2014

Numerologia chińsko-tajwańska i ukryte znaczenie liczb po raz wtóry

Pisałam już o sprytnym sposobie miało wylewnych Tajwańczyków na okazywanie romantyzmu, kiedy to kombinacja cyferek staje się wyznaniem uczuć po wsze czasy. Z jednej strony to smutne, że Tajwańczyk nie może bez ryzyka "utraty twarzy" ani podejrzeń o poważne zaburzenia psychiczne powiedzieć, co mu w duszy gra i spiewa. Z drugiej strony, w tej kulturze znaczenia czasownika "kochać" nie zdewaluowało się tak jak w anglojęzyczno-amerykańsko-zamerykanizowanym kręgu kulturowym, gdzie powszechnie "kocha" się wszytskich i wszytsko, i wynika z tego pestka z dziurką.
Wczoraj odkryłam kolejną odsłonę magii cyferek. Jeszcze trochę, a pokocham cyferki do tego stopnia, że zostanę biegłym rewidentem, albo innym matematykiem stosowanym...

A było to tak...
Siedzę z koleżanką Joyce i omawiamy jej "projekt", czyli zadanie domowe z gatunku większych i durniejszych. Omawiamy sprawę w języku obowiązującym przynajmniej w teorii na jej międzynarodowym kierunku na międzynarodowym uniwerku z aspiracjami - a ponadto mój chiński mógłby nie dac sobie roady z niuansami  typu metodologia, źródła, statystyka. No dobra, nie dałby rady na pewno. A ponadto oprócz omawiania spraw naukowych oddajemy się hot ploteczkom. Trza się integrować (i nacieszyć uszy niedolą bliźniego, zapominając, że mi też tak ktoś bezlitośnie tyłek obrabia, że aż mi się celulit na pośladkach zwija w falbanki).
W okolicy "narady na szczycie" plącze się jej siedmioletnia na oko siostrzyczka Joyce, którą mamusia wpycha uparcie w nasze towarzystwo, licząc że od tego przebywani w anglojęzycznym towarzystwie przez kilka godzin tygodniowo mała nabierze biegłości w języku Szekspira i, ku zazdrości sąsiadek i innych mamuś, zacznie sonety układać - a wszystko to za darmochę, więc i oszczędnością się mamusia wykaże i będzie miała na nowego Iphona albo inne LV.
Mała jest sympatycznym urwisem, rozumie proste komunikaty po angielsku, ale zdecydowanie woli konwersować ze mną po chińsku (od kiedy odkryła, że potrafię). Ma też anielską cierpliwość i doskonale rozumie moje niekoniecznie wyraźne szemranie z bleblaniem (dorośli, z uwagi na większy zasób słownictwa mają czasem/często zagwostkę "co autorka ma na myśli"). W każdym razie - mała rysuje jakieś bohomazy w książce do angielskiego (zadanie domowe dla ośmiolatki - narysuj cykl rozwojowy roślinki i opisz poszczególne stadia, nie żartuję sobie), ja jej półgębkiem podpowiadam jakiego koloru kredki użyć, natomiast z jej siostrą wiodę ożywczą konwersację o walorach naszych koleżanek i kolegów, ich wzlotów, upadków, pracy i związków (tak zwane "Życie na Gorącej")...
W pewnym momencie z ust mych pada zdanie:
- Maybe there is somebody else...

Niezależnie od tego, co chciałam wyrazić, nie spodziewałam się aż tak żywiołowej reakcji. I to nie interlokutorki właściwej, a jej przyległości, rozłożonych w całej swej rozciągłości dumnej pierwszoklasistki na piankowych puzzlach udających wykładzinę i chroniących przed okrutnym chłodem bijącym zimową porą od marmurów na podłodze. Kredki i książka lecą w kąt, a mała zaśmiewając się łez tańczy, skacze i wiruje, ucieszona niczym norka.
- Sanba!Sanba! Ona powiedziała sanba! - leci po schodach, informując mamę, tatę i połowę okolicy.
Domyślam się już, że musiałam coś ciekawego mimowolnie palnąć - a raczej mała usłyszała coś chińsko-nieprzyzwoitego w mej nieomal nienagannej angielszczyźnie (nieomal dodane po namyśle i z bólem serca - aż tak zajebiaszczy mój angielski nie jest, a akcent leży daleko na wschód od Oksfordu...).
Joyce ma minę nieprzeniknioną, gdy pytam jej co się stało - i grzecznie stwierdza, że nic-nic. Ale co za nic-nic, nie chce mi powiedzieć i zbacza z tematu wybitnie.

Pytam Młodocianego - sanba to po chińsku czy po tajwańsku?
- Yyy, po chińsku, a co? I skąd w ogóle w ustach twych chiński tak niepomiernie pośledniego sortu? Zważaj na słownictwo, Księżniczko! - Młodociany też próbuje mnie zbyć. Nie ze mną te numery, Brunner :D
Po chwili już wiem. 
Sanba, a raczej 三八sānbā  czyli polskie 38 oznacza mniej więcej sukę, zdzirę i niewiastę o brudnej duszy i prowadzniu niezbyt ciężkim, sięgającym wręcz wagi piórkowej - czyli miałam rację, komplement to nie jest.
Pytam Młodocianego - czemu tak i skąd wziął się ten błyskotliwy niczym cygańska biżuteria pomysł, i jakiż to bystrry niczym woda w klozecie światowej kultury potomek Konfucjusza to wymyślił. Niestety, Młodociany nie wie, ponadto jest tak zaprzątnięty robieniem kariery telewizyjnej, że nawet nie proponuje że się dowie (udało mi się wytępić w nim tajwańską grzecznościową manierę mówienia "Pomogę, zrobię, możesz na mnie liczyć" - które jest warte tyle co "miło cię poznać" i "mam specjalnie dla pani doskonałą ofertę"  po polsku). Innymi słowy pozostaje mi koniec języka za przewodnika. 
Oficjalnie w szkole nie zapytam, podpadłam wyjątkowo gdy podczas wizytacji stwierdziłam, że byłam na teście nieobecna z uwagi na "pier...enie kotka" - 幹貓, wymowa gàn māo, zamiast na chorować na grypę 感冒gǎnmào, a odkrywszy swą pomyłkę roześmiałam się perliście i niezrażona kontynuowałam przemowę, zamiast kajać w przeprosinach i pokłonach. Mojej tutorki i koleżanki związane z nauczaniem nic mi nie powiedzą, bo dostały solidny opeer za wpojenie mi słownictwa potocznego i nieparlamentarnego. Koleżanki pozaszkolni też pary z ust nie puszczą, bo nie wypada. Do knajpy nie pójdę, żeby tam kogoś upić i zdobyć potrzebne informacje - bo może się to źle skończyć. 
W końcu znajduję.
Geneza pierwsza starożytna, wynika z matematycznych równań. Albowiem 三+八=十一  (3+8=11). Oczywiste, nieprawdaż?
A potem przechodzimy od algebry do kaligrafii (i chińskiego astygmatyzmu). Wynik - czyli 11 十一 zapisany w tradycyjny sposób, czyli pionowo wygląda prawie jak 土 (jeżeli ktoś zrobi za małą spację albo przedłuży się mu kreska). Znak 土 oznacza ziemię, brud. Czyli tłumaczyć nie trzeba, za kogo masz interlokutora, adresata, podmiot liryczny lub obiekt charakteryzowany pieszczotliwie jako "trzy-osiem".
Geneza druga - ma charakter polityczny. I wchodzi w zakres modnego i dyskutowanego ostatnio "gender". 3.8 to po chińsku zapisana data - czego?
Ano, ósmego marca, święta traktorzystek, urzędniczek, przodowniczek pracy - i ogólnie wszytskich kobiet socjalistycznego świata. A że kobiety bywają różne... to i data o tym przypomina.

Która geneza lepsza?

6 komentarzy:

  1. Ponoć cała historia 3 i 8 zaczęła się w kontynentalnych Chinach grubo ponad 100 lat temu.
    Za panowania ostatniej chińskiej dynastii Ching, a przed nadejściem Republiki Chińskiej w 1912 niektóre państwa zachodnie oraz Japonia i Rosja posiadały eksterytorialne tereny w Chinach. Na przykład Niemcy usadowili się w prowincji Shandong, mieście Tsingtao i stamtąd właśnie pochodzi najsłynniejsze chińskie/niemieckie piwo.
    Na tych terenach prawo dla lałajów, różniło się od prawa obowiązującego miejscowych. I tak w każdy dzień miesiąca zawierający cyfrę 3 i 8 (3, 8, 13, 18, 23, 28) przyjezdni mieli prawo świętować na ulicach swoich miast. Zażywano alkoholu i miejscowych panien, a nawet ponoć czasem strzelano do miejscowych, którzy nie zdążyli skutecznie ukryć gdzieś swojego dupska. Jak mniemam, Chińczycy nie okazywali radości na widok kalendarza z 3 i 8, Stąd wzięła się obelżywa nazwa dla panien "świętujących" z przyjezdnymi i razem z armia Czang Kai-Szeka przywędrowała na Taiwan.
    Dzisiaj, straciła na mocy. I jak twierdzi mój informator, ponoć miejscowi określają małe psotnie dziewczynki określeniem szau san ba.
    Mam nadzieje, że cała historia jest prawdziwa. Usłyszałem ją mojego lokalnego kolegi, do którego mam zaufanie. Ale wiesz jak to z nimi jest. Tajwańczyk czego nie wie, to dopowie, i będzie zawsze kluczył.

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie sami Tajwańczycy nie wiedzą... Więc rozpytałam szersze grono ekspercko- ekspackie i międzynarodowe ogólnie.
    Na pewno Chińczycy łączą 3/8 z Dniem Kobiet (jak to wszyscy dżentelmeni z bloku komunistycznego mający pojęcie o takowej okazji do świętowania), Tajwańczycy o obchodach ósmego marca nie mają bladego pojęcia, więc z ósmym marca wiązać go nie mogą (w tym dniu kwiatki i cukierki wręczał nam Ukrainiec, a jedynie Wietnamki i ja nie byłyśmy zdziwione o co biega, a cała reszta oczęta miała jak piłeczki ping-pongowe).
    Hipoteza jest logiczna. Ale co do tej absolutnie niewinnej wymowy się nie zgodzę. Gdyby nie zawierała ona jakiegoś podejrzanego kontekstu, typu "pupa-kupa i reszta rynsztokowego słownika", to by dziecko nie było takie radosne. Aczkolwiek, Tajwańczycy mają swoje pieszczotliwe zdrobnienia, i może być tak, że do córci mówią "ty suczko (xiao sanba)" a do pierworodnego "ty ch..ju", w ramach żartów i wyrażania rodzicielskiej dumy...

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha, różne rzeczy ludzi kręcą ;) Kto wie, co w ich skośnych, sprośnych główkach siedzi! Aż boję się pomyśleć jak zwracają się do współmałżonków.
    Faktem jest, że w tutejszej kulturze wszystko jest płynne i zmienia znaczenie w zależności od miejsca i czasu. I sucz, może zamienić się w słodką suczkę.
    Tajwańczyk, z którym kiedyś pracowałem twierdził, że woli wszelki umowy i dokumenty po angielsku, bo tam jest wszystko określone czarno na białym, a nie możliwe do różnej interpretacji jak to bywa w języku chińskim.

    Z numerologii to przypomniały mi się fajki 520 - łoarlin, które brzmi podobnie do łoajni. W filtrze wytłoczone było serduszko.

    OdpowiedzUsuń
  4. O fajkach miało byc na Walentynki, ze zdjęciami i recenzją...
    Ale co do magii cyferek - odpowiednio 20 i 30 maja to "dni zakochanych". Jeden jest dniem "Kocham Cię", drugi "Myślę o tobie". Takie romantyczne bestyjki z tych Tajwańczyków...

    OdpowiedzUsuń
  5. Sorki, za skopanie tematu z 520-tkami. Następnym razem będę milczał jak ... Tajwańczyk

    OdpowiedzUsuń
  6. A Boże Cię broń :D Bo Tajwańczyków to mam już ochotę taktownie wysłać... na przykład ... żeby w nogę pograli na polu minowym. Więc i na Polaka podrabiającego tajwański savoir vivre na polskim blogu znajdzie się jakiś mały chiński toporek na baterie...
    Potraktujmy to jako zapowiedź :D reklamę, krypciochę, zajawkę i manifestację Henia z Tesco.

    I z zajawek - niebawem o inwazji wielorybów na tajwańskie wybrzeże. Właśnie piszę. A wcześniej też pewnie coś wymyślę.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...