czwartek, 17 kwietnia 2014

Koale letnie i zimowe - nowa odsłona Koala no Machi

Czy głosowałeś już w plebiscycie Lotnicze Orły? Pomóż moim znajomym, i oddaj głos! Szczegóły TUTAJ - "Konkurs przedwielkanocny"

A teraz wróćmy do tematu - czyli smakołyków.

Jakiś czas temu prezentowałam uchachany nadziewany wytwór produkcji japońskiej - czyli Lotte, Koala no Machi, "Maszerujące Koale"(>>KLIK<<) prosto z Japonii.
Niektórym w Polsce było nawet dane nacieszyć się ich boskim smakiem (no dobra, przesadzam, ale złe nie były) i nadziwić niepowtarzalną szatą graficzną każdego miśka z osobna. Dziś w sklepie odkryłam zaś inwazję Koali w ilościach hurtowych i nowych smakach. Nie ma tak dobrze jak w Japonii, gdzie można kupić koale w różnych pudełkach z okazji różnych ciekawych dat w kalendarzu, czy w smakach mocno nieortodoskyjnych - także dostępnych sezonowo. Ale 6 różnych pudełek było.
W tym dwa - z tak zwanych edycji specjalnych, zimowej i wiosennej.

Pozazdrościłam Aggi zdjęć koali na lśniących resztkach płytek łazienkowych, i swoim koalom zafundowałam szybką sesję na lustrze.
 Szybką - bo amatorów na nowe smaki było więcej, zarówno Młodociany, jak i TangXin czaili się mniej lub bardziej udatnie na pokosztowanie. A pokosztowanie w tym wypadku wyglądało tak, że dla pozoru bierze się w dziób jedno ciasteczko, a po wymamlaniu go w ekspresowym tempie sięga po pełną garść i mamla jeszcze chyżej.
A że Japończycy koale pakują w ilościach przekąskowych, a nie pełnodaniowych - to kąsaczy koali było zdecydowanie za dużo do znikomej ilości kąsków.
Smaki - letnie są wielowocowe, o smaku... słodkowielowocowym. Jak dla mnie nic szczególnego. Zimowe o smaku "kremu mlecznego" czy czegoś podobnego, i można je wsadzić do mikrofalówki, aby spożyć po podgrzaniu. Z braku mikrofalówki - zeżarłam surowe, i były bardzo dobre... Tylko farszu jakoś skąpo, z uwagi na mikrofalówkę, a smakowały - nie podgrzane - jakby sernikiem. Mniam
To pośrodku to "Pepero". Smakosze znają "Pocky" czyli paluszki unurzane w różnych sosach/polewach, od bardzo słodkich po bardzo niejadalne. 

Pepero, to Pocky konkurencyjnej firmy (w tym wypadku Lotte) i popularne zwłaszcza w Korei - paluszki unurzane w rozmaitych polewach i posypkach.

 Przepis na "Pocky" czyli "Pepero" wygląda tak: 
-kupujesz paczkę paluszków bez soli, maku, i czego tam jeszcze producent nie wymyśli. Zwykłe, czyste paluszki, bez tej glazurki nawet
-kupujesz nutellę i w niej maczasz paluszki (to szybki sposób dla słabiej ogarniętych w temacie kuchennym)
-albo roztapiasz czekoladę w garnuszku
-albo robisz szybkoschnący lukier truskawkowy /każdy inny
-kupujesz groszki, posypki, kwiatuszki i inne pierdołki z serii "radioaktywnie, słodko, kolorowo" z dużą iloscią barwników i innych rzeczy, których normalnie byś nie zjadł
- zanurzasz paluszka w czekoladzie/lukrze tak do ok 3/4 wysokości
-opcjonalnie upstrokacasz i umajasz "glitterami" "flejksami" i innymi dekoracjami
- odstawiasz w zimne miejsce żeby szybciej zastygło
- podajesz i szpanujesz, że to z Japonii, ciocia przysłała :D 
- albo że z Korei, kupiłeś na Ebayu
- albo szpanujesz, że to tajny przepis z japońskich stron internetowych i tajna receptura samurajów.
Doczytałam, że niby można w Polsce kupić coś podobnego, Mikado się to nazywa. Ktoś widział, próbował, jadł, może opisać wrażenia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...