wtorek, 10 czerwca 2014

W pogoni za superbiałością

O tym, że Tajwanki, Chinki i w ogóle mieszkanki tej słonecznej świata storny mają niezły odchył na punkcie białości liczka i ciałka - pisałam. O tym, jakie metody stosują w tym zbożnym celu - też wspominałam. 
Jednakże metody "tradycyjne" typu maska, czapka, parasolka i inne całuny nie zawsze zdają egzamin, więc Tajwankom (i innym) w sukurs idą odkrycia chemików i kosmetologów - filtry, balsamy, mydła, pudry itp mające z żółtawych z założenia Azjatek zrobić laleczki z saskiej porcelany.

Mimo wszytsko z pewnym niedowierzaniem przyjełam  informację, że na Tajwanie można kupić... wybielający płyn do higieny intymnej, który w ciągu miesiąca nada twym okolicą intymnym barwę nieskalanego pola snieżnego w wysokich górach (oraz prawdopodobnie zbliżoną świeżość - ale o tym opakowanie nie wspomina, reklama też :D, kręci się raczej wokół koloru niż zapachu).

Co do Tajwanek i wybielającego płynu intymnego zaś... Pewnej części przydałoby się jakieś ogólne mycie bo im strategiczne okolice waniają pod sufit w zamkniętych pomieszczeniach - i czuć, że w klasie siedzi np 12 śledzi i cztery makrele plus jeden tuńczyk. Dla kolejnej zaś, równie licznej jak nie liczniejszej, części - bardziej użyteczna byłaby maszynka do golenia/ nożyczki do podstrzygania, aby się mężczyźni zachodni nie nabawili traumy przedzierając przez chaszcze z nietoperzami (to z opowieści kolegi)... A czy akurat wybielanie? No cóż,z uwagi to co sobie wyobraziłam, a były to fosforyzujace w ciemności miejsca strategiczne, lśniące niczym klify Dover lub zębiska Drakuli (w ramach wymiany kulturalnej i promocji mitu vagina dentata z pobliskiej Japonii...) to ja bym optowała za czymś zaróżawiającym, niż nadającym odcień kredowy, ale - nie moja... , to znaczy nie moje ... pchły, nie mój cyrk.

W każdym razie - w reklamie środka, rzeczony przystojniak (i tu się waham nad wyborem wersji) wywąchał czy też wypatrzył jej śnieżnobiałą ... yyy.... istotę rzeczy skrzętnie skrytą pod zabudowanymi (jak na Chinkę) szortami... Zatem, coś mi się wydaje, że sfiksowane na punkcie trupiobladej okrywy cielesnej Tajwanki polecą do sklepów, aby się im co-nie-co nie odcinało od reszty wyśnionego kolorytu młynarczykówny.

Byłam w najbliższym Watsonie (to taki odpowienik Rossmana) - i na półeczce ze wszelkimi środkami "kobiecymi", pomiędzy podpaskami Always (które tu nazywają się "Whisper") oraz rzadko spotykanymi w tym kraju wynalazkami z piekielnych czeluści rodem  - czyli tamponami Ok Ob!, stało kilka małych i dużych flaszek Lactacydów, w różnych odsłonach, kolorach, smakach i wariacjach. I w różnych cenach, sugerujących jednakowoż średnie zainteresowanie kupujących, albowiem z około nieco mniej niż 50 PLNów przecenione zostały na około 40. Zatem, nic tylko pakować do koszyka i użytkować, aż po miesiącu algi morskie i inne składniki aktywne pokażą na co je stać...

I tak oto - będzie pani zadowolona, superbiała...
(teraz powinnam się złośliwie zasmiać w kułak, bo wiem, jaką szaradę chińsko-tajwańską owa "superbiała" skrywa)

Po chińsku 超级Chāojí bái oznacza "superbiały", niesamowicie,wspaniale, niewiarygodnie aż za bardzo niewzykle biały, bielszy niż po praniu w Persilu. Zatem każda mówiąca po chińsku białaska, ba! spora część Chinek będzie suszyła zęby, dziękowała za komplementy, skromnie się płoniła dziewiczym rumieńcem samozachwytu, ego jej będzie rosło wprost proporcjonalnie do kwadratu czy sześcianu mocy, wagi i intensywności pochlebstw itp. I tylko małym dysonansem mogą być mniej lub bardziej otwarte rechoty publiczności (tajwańskiej, ale nie tylko), połączone z turlaniem się po podłodze w spazmach radości. No bo co takiego niezwykłego czy nieprzywoicie zabawniego w byciu superbiałą? O taką, jak pani z reklamy naszego cudownego środka - zwróćcie uwagę na jej alabastrową, tuningowaną w fotoshopie i rozmaitych chemikaliach -biel nad biele, typowo wakacyjno-basenową.

W Chinach nic. W podręcznickach do gramatyki i słownikach chińskiego - nic.
Ale... Tajwańczycy oprócz kalecznie seplenionego mandaryńskiego w komunikacji stosują też tajwański. Tajwański - to język używany przez pierwszych migrantów na wyspę, pochodzących głównie z prowincji Fukien/Fujian, którzy o dialekcie mandaryńskim to może i słyszeli, ale sami posługiwali się dialektem odległym od tego urzędowego jak Xiamen (główny port prowincji) od Pekinu. W oficjalnej klasyfikacji tajwański nosi nazwę Hoklo/ Hokkien, i do chińskiego jest równie podobny jak żyrafa do słonia. I o tajwańskim opowiem wam kiedy indziej bardziej szczegółowo - a teraz wrócę do "superbiałości"
Bo tak się jakoś złożyło, że w tajwańskim słowniku bogatym w wiele emocjonalnych wyrażeń, w tym zwłaszcza bluzgi i obelgi - istnieje fraza baaardzo fonetycznie podobna do owego Chāojí bái (swoją drogą jest też coś podobnego do naszego "dziękuję" - i znaczy "za drogo"). Tylko że... po tajwński owo dźwięczne  "ccb" ( nie cjb, bo pisane według zasad starej transkrypcji) oznacza... no, komplementem nie jest. Tłumaczy się owo "ccb" mniej więcej - narządy płciowe żeńskie o mocno nieświeżej woni.
I dlatego - w tajwańskiej reklamie tego środka powinna się znaleźć właśnie ta piosenka :D i ŻADNA inna


W której podmiot liryczny rozwodzi się nad pytaniem zadawnym często każdemu jasnoskóremu przybyszowi z Zachodu - Dlaczego jesteś taka biała, superbiała?


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...