Zostawiłam Was w tym momencie
opowieści, gdy po pożegnaniu z rzygającą rodzinką doatrłam do
przystani w Caticlan i mogłam poczuć pierwszy powiew wakacyjnej
przygody...
Spalinami też zalatywało, i smażonym
kurczakiem oraz męską wonią spod skrzydła, a nadto rybką i
portem, ale olejmy to. Woń przygody i rajskiego wypoczynku, ouuu
jeee.
Z doskonałego nastroju nie wybiła
mnie podróż rzęrzącym rzęchem – czyli motorem typu "Jawa"
z przyczepką i figurką Maryjki w charakterze ubezpieczenia i pasów
bezpieczeństwa oraz poduszek powietrznych etc.
Ba, nawet wyboista
droga do miejsca mego noclegu nie ruszyła mego optymizmu i zachwytu
nad plażą z palmami, błękitnym oceanem i widoczkami jak z
folderu.
Nawet nocleg, który z zewnątrz wyglądał jakoś ociupinę mniej zachęcająco niż na zdjęciach jakoś strawiłam.
Umówmy się, za cenę jaką zapłaciłam (około za nockę w "dwójce") nie oczekiwałam Sheratona i gotowa byłam spać w zaprezentowanym mi pokoiku wyplatanym z bambusowej trzciny, o ile będzie w nim wiatrak i czysta pościel oraz łazienka dzielona z mniej niż tabunem innych ludzi. Nieco mi się mina wydłużyła na widok czegoś wielkości szafy, z oknem wychodzącym na omszały mur, w czym większość miejsca zajmowała prycza jak z Auschwitzu z baaardzo brudnym materacem. Zdjęcia - z apartamentu "wyższej klasy" (Singapurczyków), bo na widok mojej dziupli nawet aparat się zaciął i zamknął w sobie - dają pewien pogląd na "luksusy". Ekhm.
Umówmy się, za cenę jaką zapłaciłam (około za nockę w "dwójce") nie oczekiwałam Sheratona i gotowa byłam spać w zaprezentowanym mi pokoiku wyplatanym z bambusowej trzciny, o ile będzie w nim wiatrak i czysta pościel oraz łazienka dzielona z mniej niż tabunem innych ludzi. Nieco mi się mina wydłużyła na widok czegoś wielkości szafy, z oknem wychodzącym na omszały mur, w czym większość miejsca zajmowała prycza jak z Auschwitzu z baaardzo brudnym materacem. Zdjęcia - z apartamentu "wyższej klasy" (Singapurczyków), bo na widok mojej dziupli nawet aparat się zaciął i zamknął w sobie - dają pewien pogląd na "luksusy". Ekhm.
No ale kij, pościel właściciel (białas) obiecał
zmienić, łazienka co prawda znajdowała się nie przy moim pokoju
ale tuż obok – i zamykana była na klucz, a w sumie przyjechałam
wypocząć na plaży a nie oglądać sufit. Obok mnie swój pokój z
podobnie lekko zaskoczonymi minami oglądała para Singapurczyków,
ale doszli do tego samego wniosku co ja – czyli za tą cenę nie
będziemy grymasić i zaprzyjaźnimy się z pająkami wielkości
orzechów, bo przecież one odganiają komary. Po czym już wspólnie
przeszliśmy te 10 metrów do plaży i tam, przy dobrze schłodzonym
soku z kokosa rozpoczęliśmy relaks.
Towarzyszły nam niesamowite widoki,
kolorowy spektakl chmur o niesamowitych kształtach i kolorach,
zarówno z prawej jak i lewej strony błyskających burzowo – a
środkiem mieniącymi się tęczowo.
Pierwszy raz widziałam takie zjawisko
fachowo określane jako "iryzacja", i dłuższą chwilę
zastanawiałam się (ja, jak i połowa plaży) czy te chmury są
prawdziwe, czy tylko mi się w oczach mieni od tego kokosa i nadmiaru
wrażeń...
Po czym rozpoczęła się noc –
koszmar. Jak już pisałam, nie miałam nic przeciwko spaniu w
wiklinowej szafie na regale zbitym z desek – o ile dostanę czystą
pościel i wiatrak. Wiatrak był, a co do pościeli, to niestety –
właściciel przybytku zapomniał i zniknął, a nikt poza jego żoną
(również znikniętą) nie miał prawa otworzyć magazynu z wszelkim
dobrem typu rum i poszewki.
Cóż, stwierdziłam, że mój podróżny
szaliko-kocyk może robić za prześcieradło, kocyka nie potrzebuję,
a poduszkę mam dmuchaną – bo na tym czymś co mi zaserwowano spać
nie będę z obawy że się przykleję. Albo zajdę w ciążę mnogą.
Albo jedno i drugie. Singapurczycy mieli z kolei czystą pościel –
ale ich klimatyzator nie działał, - albo działał połowicznie,
huczał ale nie dmuchał. No i okna dało się uchylić – ale tylko
po to, aby ujrzeć ścianę, odległą o jakieś 5 cm od framugi.
Cóż, porównaliśmy stan posiadania, pożartowaliśmy i położyliśmy
się spać...
Szybko obudziły mnie dziwne dźwięki
i kurz sypiący się z bambusowego sufitu. Sapanie, skrzypienie i
tupanie po schodach niosły się do białego rana. Jak się okazało
– na pięterku nad moim i Winstona oraz Cherry "apartamentami"
rezydowały "wesołe panienki", a raczej wesołe
lejdibojsy. Oferujące usługi towarzyskie, oraz relaksacyjne. Fakt,
widziałam w dzień takie chude stworzenia z długimi włosami i
pazurami pociagnietymi strażacką czerwienią, śpiące pod palmą –
ale nie zwróciłam na nie specjalnej uwagi, ot folklor. Nie
wiedziałam tylko, że ten folklor rezyduje nad moją głową! I w
dodatku ma ręce /usta /inne części ciała – pełne roboty, tak
entuzjastycznie wykonywanej, że cała chatka łącznie z mą pryczą
podryguje jak szalony breakdancer a z sufity lecą odłami bambusa z którego chatkę dawno temu uwito...
Szybko okazało się też, że moja
prywatna zamykana na klucz łazienka jest także łazienką prywatną
Winstona i Cherry, i najwidoczniej zhakowało ją pracowite i radosne
towarzystwo z pięterka, które w odstępach 15-20 minutowych tuptało
truchcikiem na dół, hałasując niczym słonięta na koturnach, a
nastepnie zażywających szybkich ablucji i płukania gardła. I tak
– całą noc, albowiem z uwagi na wczorajszą burzę (tą samą,
która spowodowała opóźnienie mojego samolotu i inne dramatyczne
historie), dziewczyny (?) / chłopcy (?) miały najwyraźniej
przestój i gorączkowo odrabiały straty w pocie czoła i z ogniem w
pośladkach.
Rano mocno niewyspany Winston dorwał
właściciela i zażądał zwrotu kasy albo zamiany pokoju na taki
zgodny z warunkami umowy i zdjęciami w ofercie. Właściciel wił
się i wykłócał, jego żona zapierała się że przecież pościel
była czysta i policzy mi za zabrudzenie jej do takiego stopnia w
ciągu jednej nocy, a poza tym okno jest, a klimatyzator najwyraźniej
popsuli goście, bo jk tam sprzątała – to działał normalnie co
za wieprze w tej Europie mieszkają, wstyd. I jaki wandale z tego
Singapuru, no dzicz!
Cherry szybko obleciała okolicę
szukając lepszego lokalu w sensownej cenie, bo to co widzieliśmy w
internecie (oczywiscie nie z obiecanego Wifi) – powalało ceną
nawet Singapurczyków, w sumie majętny naród, nawykły do
paskarskich marży w branży mieszkaniowej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz